Tempora mutantur et nos mutamur in illis. Homo sum: humani nil a me alienum puto. Manifesta non eget probatione. Non scholae, sed vitae discimus. Non omnia possumus omnes. Nulla dies sine linea. Nil desperandum. Sapere aude. Nolite timere. Miser, qui numquam miser. Omne ignotum pro magnifico. Cura te ipsum. Si vis pacem para bellum. Concordia res parvae crescunt, discordia vel maximae dilabuntur. Vanitas vanitatum et omnia vanitas. Per scientiam ad salutem aegroti.

środa, 30 stycznia 2013

plaster


Latka lecą. Wriemienieczko idiot, jak pisze Wilk w "Wołoce". Od tresera mojego kręgosłupa dostałam plaster na plecki, który, kiedy siedzę nieprawidłowo, napomina mnie surowym głosem Pana R. :) Dziś w trakcie zabiegów poczułam się już na jakieś osiemdziesiąt, czyli o jakieś dziesięć młodziej, niż wczoraj. 

Jak pisze Wilk w "Wołoce" (może skrótem, bo często będę tego zwrotu używała - jpWw"W", może być?): "Dni brudne, śnieg stajał, niebo jak wory pod oczami. Ni pisać, ni czytać, ni żyć się nie chce. Jeno spać. Gęste sny zastępują rozrzedzone życie. Życie jak brudnopis (...)".

Mnie tam chce się żyć, to jedyna różnica, reszta jakby się zgadza. Od kiedy kładę się spać bez kota na środku kołdry i bez machających psich ogonów, śnią mi się, z tęsknoty za nimi, psy, te moje i nie tylko. Wczoraj podczas snu głaskałam pięknego pieska, długiego jak jamnik, ale kudłatego, w realu nie występuje, o niesamowicie gładkim futerku, do tej pory mam wyraźne odczucie, jakbym dopiero co przestała przesuwać po nim dłonią. W snach wędruję sobie po różnych domach, budowlach, instytucjach, ni to szkoła, ni to praca, jadę tramwajem, rozmawiam sobie z ludźmi, szykuję się na wyjście na koncert w jakimś angielskojęzycznym kraju, podejrzewam, że mogła to być Australia, bo nie wiedziałam czy będzie dwadzieścia czy czterdzieści na plusie. Wyglądam przez okno jakiegoś domu, wychodzę na taras i widzę wokół rozlane cudne jezioro polodowcowe, przebogate jeśli chodzi o "wystrój" linii brzegowej, zagęszczone dodatkowo stworzeniami latającymi. Śni mi się także, że jestem w Islandii. Otwieram po takich gęstych snach oczy, ledwo zwlekam kręgosłup z łóżka i zastanawiam się, czemu tak. A może to pora na dłuższy sen zimowy, taki naprawczy, jak u zwierząt. W każdym razie, sprawa pory roku, pogody czy czego tam jeszcze, aktywność siada, senność ogarnia i nie pomaga żadne wspomaganie ani podkręcanie. Może wystarczy przeczekać.

Jutro kolejna porcja działań, nie na froncie a na tyłach, dokładnie od tyłka w górę. Mam nadzieję, że nie zdezerteruję. 

wtorek, 29 stycznia 2013

rehab


Dorwał mnie Pan Rehabilitant, mój aktualny guru i gwiazda świecąca na niebie. Wszystko, okazało się, robię źle, siedzę źle, wstaję źle, ćwiczę źle. Ale zostało już wszystko wyprostowane, oprócz mojego kręgosłupa. Opłacało się czekać w kolejce z numerkiem 344 tysiące coś tam. Ludzie, powiedział guru, dzielą się na tych, którzy mają problemy z kręgosłupem, i na tych, którzy będą mieli problemy z kręgosłupem. Prawidłowa postawa podczas siedzenia. Tyłek wypiąć, lędźwiową część plecków do przodu, jeśli problem, podłożyć wałek, góra plecków wyprostowana, ręce podparte. Tak jak posągi, właśnie dokładnie tak. Wymiękam. Ćwiczenie w domu, rozkaz padł, co godzinę! Tylko po dziesięć. TYLKO!

Jeśli myślicie sobie, że możecie bezkarnie kokosić się w wygodnych ale niezdrowych pozycjach przy komputerze czy przy czytaniu, to jesteście w wielkim błędzie, wg Pana R. wcześniej czy później zostaniecie bólem za nieprawidłową postawę ukarani. Czego Wam absolutnie nie życzę.


czwartek, 24 stycznia 2013

kniżniki dwa


Księgarnie, antykwariaty, czytelnie, biblioteki, biblioteczki czy nawet stary fotel obłożony książkami - magiczne krainy.


Kniżnik, czytam u Wilka w przypisach do "Wołoki", to miłośnik książek. No to my są dwa, ja i mój syn Ukasz, lat 20. Czytamy na potęgę. Ukaszowi podsunęłam Dana Browna w jakiejś szóstej klasie podstawówki i od tamtej pory przynosi do domu coraz grubsze książki i czyta jak w transie, równocześnie oglądając setki filmów. Czasem czyta to co ja przyniosę (teraz "Trafny wybór" i "Futurospekcję"). Często ja czytam to co on przynosi, nawet jeśli to powtórka ("Zabić drozda", "Buszujący w zbożu"). Zdarzyło nam się nawet wspólnie przeczytać kolejne tomy cyklu "Zmierzch" :D

Teraz nie nadążam, kiedy przebija się przez kolejne sagi fantasy i przeplata je Ayn Rand, Dickensem czy Steinbeckiem. Pamiętam "żywą dyskusję" z polonistką Ukasza dotyczącą jego oceny z polskiego. Pani argumentowała, że w szkole nie ma przedmiotu "dużo czytam". Pamiętam też, kiedy syn przyniósł ze szkoły nagrodę za czytanie. Jest niezbitym dowodem na to, że młodzi czytają, przynajmniej niektórzy.

Nieustająco zastanawiam się, po co czytać. I macham ręką na potencjalne odpowiedzi. Co za głupie pytanie. Czy ktoś pyta, po co oddychać?



środa, 23 stycznia 2013

metafora i różności


Na pewno to znacie, niewidomi dotykają słonia. Każdy inną jego część. I oczywiście dochodzą do odmiennych wniosków. Uważają, że słoń jest jak: ściana (po dotknięciu boku słonia), wąż (trąba), drzewo/kolumna (noga słoniowa), wachlarz (ucho), lina (ogon), oszczep (kieł). Bardzo mądra metafora. Niestety znajduje zastosowanie nazbyt często. I nie trzeba być niewidomym, by się strasznie mylić. Zwłaszcza jeśli ktoś nas świadomie i z premedytacją w błąd wprowadza, z różnych powodów i z różnymi intencjami.

Jak bardzo ludzie, którzy znają nas "trochę" mylą się w ocenie nas? Jak wiele stron mamy i ile z siebie i z której strony siebie pokazujemy? Ile warstw mamy, ile z nich jesteśmy w stanie z siebie zdjąć i pokazać światu?

Obalę mit. Wcale tak dużo nie czytam, to tylko złudzenie. Kiedy urodziłam syna mego Ukasza, pobiłam rekord i przeczytałam ponad setkę książek w rok z górką, teraz czytam jakieś 60-80 rocznie, w tym kryminały, ale te najlepsze :) Nieustająco ZAMIERZAM czytać więcej, ale nie wychodzi. Dobiła mnie Krystyna Janda. Dawno temu przeczytałam jej książkę "Tylko się nie pchaj" (Janda opowiada, Bożena Janicka słucha i notuje). Ona w młodości czytała dwie książki dziennie. Takiego tempa nie osiągnę. Ale każdy jest inny i nie powinno się zestawiać siebie z innymi na siłę. Bohater "Rozpaczy" Nabokova mówi: " Od końca 1914 do połowy 1919 roku przeczytałem dokładnie tysiąc osiemnaście książek. Prowadziłem ewidencję." To tylko fikcja, ale myślę, że są jemu podobni w realnym życiu. Nie chodzi o liczbę, którą można się pochwalić, ale o zdobytą tym sposobem rozległą wiedzę. Czysta przyjemność pogadać sobie z kimś oczytanym, czyż nie?

Takie tam, niespokojne pragnienie* z tym czytaniem. A przecież stokroć lepiej się powstrzymać niż lgnąć do wszystkiego, czego się pragnie*. Nie można przeskoczyć przez wszystkie własne ograniczenia. I nie dotyczy to tylko czytania.

* Lao Tsy



piątek, 18 stycznia 2013

katedrala


Kiedy Bryś zadziera malutki łebek mocno w górę, sępiąc z miną kota ze Shreka cokolwiek, kawałek sera, chleba, orzeszek, i tylko ten łebek mocno zadarty spod klawiatury laptopa stojącego na biurku wyziera, to przypomina mi się moje oglądanie różnych katedr gotyckich. Katedrali Świętego Wita w czeskiej Pradze, katedry w Yorku, katedry drżącej ostatnio od metra w Kolonii, katedry w Ratyzbonie. Skąd to się u mnie wzięło w ogóle, to zamiłowanie do katedr? Czemu lata temu zaczęłam biegać po antykwariatach w poszukiwaniu odnośnej literatury, czemu dwukrotnie już śmignęłam, jak ulotkę informacyjną, "Filary ziemi" Folletta ? Bo wychowałam się na czterotomowej Encyklopedii Powszechnej PWN, nadzwyczaj wcześnie ogarnąwszy świat liter i złożonych z nich słów. A ulubionym obrazkiem w tej mojej książeczce dla dzieci była Katedra w Salisbury Constabla.

Syna wychowywałam już na Boschu :D





John Constable – Katedra w Salisbury
widok od strony ogrodu domu biskupiego 
1823, Muzeum Wiktorii i Alberta, Londyn

Mydło i powidło


Mydło i powidło, taki właśnie powinien być tytuł mojego bloga. Jakoś nie mogę się sprofilować i zawęzić. Nijak nie mogę zrozumieć, po co prowadzić kilka blogów tematycznych, skoro można pisać jednego (czy może jeden - ?) i różne wpisy umieszczać w szufladkach różnych. Czy nie jest tak łatwiej i prościej? Uprościć ale tak by nie zubożyć. Piszę o życiu. Piszę o książkach, filmach, muzyce, głównie klasycznej. Zbyt rzadko, niestety, o podróżach. Umieszczam moje własne zdjęcia, w znaczeniu zrobione osobiście przeze mnie. Czasem wkleję jakiś piękny obraz albo poruszający mnie wiersz, czasem podam linka do fragmentu czytanej akurat książki. Niezmiernie rzadko ilustruję wpis "obrazkami z Sieci", a jeśli już, to staram się podać źródło. No i jeszcze te wszystkie tenisy, piłki nożne. Ktoś mógłby zapytać, i pewnie pyta, jak ja mogę równocześnie słuchać Chopina i oglądać meczyk, czytać Bernharda i Wilka na zmianę z kryminałami. Ano jakoś mogę, pojemna jestem. Co więcej, z mojej strony wszystko o czym piszę wygląda jak piękna harmonijna mozaika, nic się z niczym nie kłóci i nie gryzie. Jestem jedna, nie mam osobowości wielorakiej. To kwestia mnogości zainteresowań ;)

Czasami wpis jest jedynie wierzchołkiem góry lodowej, w komentarzach dopiero następuje schodzenie pod wodę. Albo i nie.



*******

Sprawdziłam.


"Blog ma rodzaj męski nieżywotny, w dopełniaczu blogu, w bierniku blog. Potocznie słowo to funkcjonuje w rodzaju męskozwierzęcym i wówczas ma dopełniacz bloga, równy biernikowi. 

A zatem pisze Pani i czyta
blog, potocznie bloga. Post pisze Pani na blogu, ale wysyła go na blog, a potocznie na bloga. "

— Mirosław Bańko, PWN



"Pestka" - Anka Kowalska





Myślałam, że to ktoś młody ta Anka, a pani Kowalska przed wojną urodzona i już zeszła z tego świata (1932-2008). Była poetką a "Pestka" to jej jedyna powieść. Pisała dla paryskiej "Kultury". Natknęłam się kiedyś przerzucając kanały na sfilmowaną "Pestkę", z Jandą i Olbrychskim, piękne kadry, Warszawa wyglądała jak Paryż i zapragnęłam przeczytać. I dobrze, bo podobno każda niewiasta w kraju już to zna, a ja, jak zwykle, opóźniona o dziesięciolecia.


Rozczarowałam się. Nie lubię kobiecych huśtawek emocjonalnych i skrajnej egzaltacji. Nie jestem sama jakoś super hiper święta i zrównoważona, mam emocje i nie waham się ich używać ;) ale jakoś tak u innych szczególnie trudno znosić nawet to, co się w sobie toleruje. Jeśli ja wpadam w egzaltację, to zapewne jest ona choć trochę umiarkowana, mam nadzieję, ale nie mnie sądzić.


(Wpisałam sobie w Google "skrajna egzaltacja" żeby sprawdzić, czy taka forma jest poprawna, bo to chyba coś jak masło maślane, ale trudno, wyraża dokładnie to, co chciałam wyrazić, i wiecie co? Znalazłam się na blogu Krystyny Jandy, bo tak właśnie zatytułowała jeden ze swoich postów.)


Historia jest zwyczajna, młoda dziewczyna i kilkanaście lat starszy mężczyzna, żonaty, dzieciaty, po uszy zakopany w "obowiązki", żona dwie lewe ręce, "hrabina", chora, z kwaśną miną, skręcone bliźniaki i opiekująca się nimi babcia - w jednym niewielkim mieszkaniu - z codzienności Borysa dawno wyparowała radość i świetlistość. I nagle pojawia się Agata, przyjaciółka koleżanki biurowej Sabiny. Młodziutka, świeżo po studiach, błyskotliwa, inteligentna, a do tego wiotka, słodka i powabna. Ciemne włosy, opalenizna, piękno w każdym fragmencie ciała. I mądra. I zaczyna się romans. Agata cierpi, bo jest tą trzecią. Borys cierpi, bo nie może znieść tego rozdwojenia i tajemnicy i kłamstw i lawirowania. Sabina cierpi, bo nie może pojąć, jak jej przyjaciółka może tak beztrosko i swobodnie wchodzić w trwającą rodzinę "na trzeciego". Teresa, żona, cierpi, bo cierpi, bo jest nieszczęśliwa i chyba nie najmądrzejsza, bo jest chora, i w końcu dowiaduje się o zdradzie. Suma tych udręk doprowadza do tragicznego finału. Ale sama historia jest ok, ciekawa, wciągająca, bardzo życiowa. Denerwowała mnie forma powieści, słowotok Sabiny, który zahaczał mi się jak haftki o sweter, ciągle i ciągle, i czytanie szarpało zamiast płynąć. Nie lubię, kiedy czytanie szarpie.


Anka Kowalska
"Pestka"
rok wydania: 1965


środa, 16 stycznia 2013

nareszcie coś da się oglądać w tej telewizji


Zwierzyniec kochany ale i męczący, ja nieprzyzwyczajona. Na szczęście banda myśląca i współpracująca, stosunkowo łatwa w komunikacji i zarządzaniu. Wprawiam się. Lubię mądre istoty :) Ale zwierz to zwierz, warczy, szczeka, a moja misja, to przywoływać do porządku, bo sąsiedzi. Więc non stop uciszam, grzeczne, słuchają, wytresowane, no ale reagować muszę. Ciągle też mają drobne zatargi między sobą. I robią zbyt wcześnie pobudkę przez wskakiwanie. Na mnie.

Obejrzałam powtórkę Janowicza, właściwie skrót, bo tłukli cztery bite godziny, równocześnie pilnując kota przed jednym z psów. I kociej miski przed psami.

Obserwuję rozmaitość ludzkich sylwetek damskich i męskich biegających po australijskich kortach. Dwa kanały sportowe transmitują najsmaczniejsze tenisowe kąski. Konsumpcja inaczej. Telewizor dwumetrowy wypas po pachy i jeszcze HD. Grzech nie skorzystać. Przespałam Agnieszkę i Jerzyka zwycięskich po II rundzie, a wszystko przez tv myZEN, którą znalazłam na tutejszej kablówce. Zamarłam przed ekranem z zachwytu na bite dwie godziny non stop! Dzika dziewicza natura, ruch, ale obrazu, bo kamera statyczna. Najpiękniejsze miejsca kuli ziemskiej, góry, wybrzeża, wodospady, wysepki, archipelagi, plaże, skały, kamienie, morza zieloności, delikatny szum wody uderzającej o brzeg, a wszystko bez obecności człowieka, bez dezintegrującego samoistną harmonię podkładu muzycznego, bez lektora. Delikatnie pojawiają się na chwilę napisy, dla pragnących WIEDZIEĆ, który to zakątek świata akurat czaruje ich zmysły. Jak dobrze, ze cywilizacyjny postęp wykorzystuje się także i do takich celów. Część z lotu ptaka sfilmowana. Chciałabym być operatorem w tv myZen :) Jaka ta nasza Ziemia piękna, zachwycająca, niesamowita. Czemu chcemy mieć wszędzie beton, asfalt, wieżowce. Chcemy?





AO i menażeria




Kiedy o pierwszej w nocy zobaczyłam australijskie słońce, od razu zrobiło mi się cieplutko i błogo, mimo sporego mrozu za oknem. Ależ jasność i przejrzystość. Senność jakby odeszła, ale tylko na trochę. Noc ostatecznie przedrzemałam... Zdołałam zarejestrować, że Kubot jednak out, Agnieszka do przodu, oczywiście, a Janowicza rano oglądałam już na równych nogach, wyważając zdenerwowanie. Troszkę mnie nastraszył i lekko zmartwił, ale przecież w końcu uradował. Trzymałam jeszcze kciuki za fińskiego tenisistę, może właśnie dlatego Jarkko Nieminen wyszedł z boju na korcie zwycięsko ;) Urszula była dzielna, ale przegrała ze spuszczoną głową z pewną siebie Amerykanką.

Opiekuję się zwierzyną mieszaną :) czasowo. Nakarmiłam gromadkę rano, ale to była obrona konieczna, bałam się pożarcia żywcem. Teoretycznie one jedzą tylko w drugiej połowie dnia, ale co zrobić, jeśli solidarnie ustawiają się na baczność w rządku zdeterminowane, z głodem w oczach. Sierotki słomiane. Bryś płakał za "swoimi" bitą godzinę, Pusia stała pod drzwiami wejściowymi na sztywnych łapkach, jakby mówiła: "oni zaraz przyjdą, ja wiem, na pewno", tylko Aktorka leżała tłumiąc rozpacz, choć czasem wymykało się jej jękliwe lamentowanie. W końcu zrozumiały, że mają siebie, mają mnie i muszą się pogodzić z rzeczywistością. Przez moment nawet obsiadły mnie grzecznie wszystkie trzy razem, choć kicia Pusia z dystansem. Teraz już jedynym problemem pozostaje, które z nich pierwsze dopadnie wspólnego pluszowego misia. Ostatecznie przegranemu, jeśli będzie się awanturował, mogę dać świńskie ucho. Okazało się, że prawdziwe, jedynie ususzone, brr.

Dom nie mój, dziwnie mi tu jakoś. Niby opanowałam zdolność przystosowywania się, ale teraz ta akurat zdolność ma wakacje. Wszystko tu takie bardzo nie-moje, wszędzie pełno przeszkód i pułapek. Podłoga w przedpokoju śliska, na wszystkie panele świata mam "alergię", za dużo drzwi i w ogóle niefunkcjonalnie. No i jak można nie mieć w kuchni mydła do mycia rąk :) Wiem, w końcu się tu trochę zadomowię, ale póki co wajcha w głowie zaklinowała się.

Mam dużo dużo ruchu. Zaliczam kilka spacerków dziennie z pieskiem na smyczy. W nocy wyszłam z dwójką równocześnie i prawie osiwiałam. Kiedy ostatecznie rozsupłałam plątaninę smyczy i psich łapek, kiedy oba wyrwały równo zgodną parą jak w psim zaprzęgu, pożałowałam, że nie mam sanek. A teraz udaję się na spacer po bieżni. Następnego posta napisze dla Was ta sama xbw ale trochę lżejsza.

Psie i kocie imiona są fikcyjne, ale reszta jak najbardziej autentyczna.


niedziela, 13 stycznia 2013

nocne czuwanie ;)


Zaczyna się Australian Open i żeby obejrzeć mecze na żywo trzeba się rozregulować, co zamierzam uczynić. Dziś w nocy gra Kubot, Agnieszka i Janowicz. Zaraz idę spać, budzik na 1.00. Uda się? Dobry okres dla polskich sportowców. W każdym razie dla tych, których oglądam albo podglądam co u nich. W skokach aż siedmiu chłopaków weszło do drugiej serii konkursu, aż dziewięciu zbiera punkty w Pucharze Świata. W Zakopanem zajęli drugie miejsce w konkursie drużynowym. Bez Małysza. W narciarstwie alpejskim dość dobrze sobie radzi młodziutka Maryna Gąsienica Daniel (piękne imię i nazwisko). Justyna przegania wszystkich, nawet w sprincie. O, przepraszam, wyprzedziła ją tylko fińska Mona-Lisa. A w podbiegu pod Alpe Cermis nawet Peter Northug wymiękł i poleciał na Teneryfę odpoczywać. No i tenis, Agnieszka Radwańska wygrała dziewięć meczów pod rząd bez straty seta, a ostatni, finał w Sydney, nawet bez straty gema. No i jak tu nie oglądać. Start o 1.00, potem mecz Agnieszki około 3.00 i nad ranem Janowicz. Uch, POWODZENIA!

A ja mam znowu dylemat, bo kiedy nasi grają, to ja patrzę i mam oczy zajęte i znów nie mogę czytać. Przebiegłam ostatnio przez najnowszą Åsę Larsson, niby pisarkę szwedzką, ale tam ciągle coś po fińsku mówią i nazwy prawie same fińskie i imiona, nazwiska. Akcja dzieje się w okolicach Kiruny (Kiiruna), jak się okazuje, MIASTA PRZENIESIONEGO. Wiedziałam, że przesunięto kościół na warszawskiej Woli (podkop i szyny, niezła akcja), ale że przesunięto KIRUNĘ?! Ano właśnie. Muszę się na ten temat dowiedzieć więcej, ale nie wiem, skąd. Niedługo będę wertowała Hugo-Badera, między innymi "Dzienniki kołymskie", a teraz zafascynowana kartkuję "Wołokę" Mariusza Wilka. O tych i o innych książkach wkrótce. Mimo Australian Open.

Przypomniały mi się wilki w Jakucji i stan wyjątkowy niedawno z ich powodu ogłoszony, jest ich o trzy tysiące za dużo i z powodu wściekłych mrozów, teraz jakieś minus 55, zjadają na potęgę konie i renifery. 

Moje myśli, a w każdym razie ich część, wędruje także do Belfastu, gdzie rada miejska zdjęła z ratusza brytyjską flagę i od miesiąca znów ulice przestały być w miarę bezpieczne.

Ciąg dalszy nastąpi niebawem, więc zaglądajcie :)


poniedziałek, 7 stycznia 2013

dobrze że się skończył


Czekałam na symboliczny koniec tego paskudnego w sumie 2012. To, że był to rok grasowania moli spożywczych, remontów i klepania biedy, to jeszcze nie najgorsze. Zostałam "wypchnięta do pierwszego szeregu", jak to określił mankellowski Wallander po śmieci swojego ojca.


2012 to niekończąca się, miałam wrażenie, wymiana rur, zakłócająca mir domowy na wszelkie możliwe sposoby. Po krótkiej przerwie powymianowe łatanie łazienki. Znów "pan od brudnej łazienkowej roboty" chciał zaanektować mi całe mieszkanie, wymyślił sobie, że popracuje sobie na balkonie, ale aktywowałam maksimum asertywności i pola ustąpiłam tylko na powierzchni łazienki i przedpokoju.

A i tak to był, okazało się, pikuś, nadciągała zawieruch remontu budynku z zewnątrz, ocieplania, wymiany balkonów. Ciemności egipskie, rusztowania zasłonięte siatką. Miałam prywatną "jaskinię Platona". Widziałam cienie poruszające się po przeciwległej ścianie. Słyszałam dzikie odgłosy, jakby ludzi pierwotnych, a to robotnicy byli. Rozróżniałam przekleństwa. Widziałam same stopy chodzące po górnym rusztowaniu lub ich cienie. Łopotały fragmenty osłaniającej siatki, za oknem i na cieniu. Ziemia się trzęsła, kiedy panowie "wskakiwali" z fantazją w kilku z rusztowania na balkon, robili to nieustannie. Czasem jednak "mężczyźni na balkonie" skradali się, a że zimno chwytało powoli, naciągali kaptury. Kilka razy przechadzałam się, zadowolona, że akurat pięć minut spokoju, na ułamek sekundy odwracam się i widzę NAGLE ciemną zakapturzoną postać, wyglądającą jak uosobienie złych mocy z horrorów. Dowiedziałam się, jak to jest być doprowadzonym do ostateczności.

Zulus. Mieszka nade mną. Wali piętami w goły parkiet, aż się budynek trzęsie. Energiczny. Czasem mam wrażenie, że rzuca meblami. A może to tylko jego kot się bawi.

Podróże 2012 ograniczyły się do dwóch wyjazdów na pogrzeby.

Koncerty 2012 - nieliczne, nie było zbyt wiele "muzyczno - chemicznego" wspomożenia organizmu muzyką na żywo. Dzięki znajomym "zaliczyłam" jedynie trzy koncerty tegorocznego ChiJE, bardzo jestem wdzięczna i za to. Może w 2013 nadrobię niedobory.

Czytelnictwo 2012 - w ciemnościach i z "człowiekiem pracującym" w kuchni, łazience lub z drugiej strony parapetu także nie było zabawne ani treściwe, zwłaszcza kiedy kurz i hałas wiertarek i kucia tynków zatykały zmysły i drażniły absolutnie cały system nerwowy.

Jedzonko 2012 - zaczęło się od tego, że po odkryciu moli spożywczych wyrzuciłam wszytko co jadalne, oprócz ziemniaków, wszelkie ryże, kasze, makarony, mąki, ziarna, przyprawy (skurczybyki zalęgły się nawet w słoiczku z liśćmi laurowymi). Niewiele pomogło, siedziały nawet wewnątrz otwieracza do puszek, w pudełeczkach z zapałkami i w zeszytach z przepisami. Cały rok pod znakiem jabłek, kartofelków, soli i cukru w kostkach. Ostatniego mola odnotowałam w listopadzie i dopiero kilka dni temu nabyłam pierwsze opakowanie ryżu i zestaw przypraw, na razie cisza, ale pozostaję nieufna i ostrożna.

Ale cnotę cierpliwości za to wyćwiczyłam niemal do granic, nerwy już są na bardzo krótkich postronkach i cieszę się, że potrafiłam ten istny zalew doświadczeń jako tako, na ile się dało, przełożyć na pozytywy, na wypracowanie własnych metod radzenia sobie w "ekstremalnej codzienności". Parę razy byłam blisko doświadczenia syndromu pourazowego jak uczestnicy działań wojennych.


Po świętach sąsiedzi zza ściany rozpoczęli remont mieszkania, już "zaliczyliśmy" pierwsze wiercenia wiertarką. Czego Wam absolutnie nie życzę.