Do pojemnika na śmieci poszedł stary i już nieaktualny
kalendarz na 2014. Mówił, że dni się skończyły. Michael Jackson w trakcie
koncertu tracił na wadze około dwóch kilogramów. W czasie okołosylwestrowym też pewnie
zgubiłam kilka. Muzyka nie pozwoliła mi się opuścić, otoczyła mnie całą i trzymała w
mocnym uchwycie. Tańcząc z pewnością zaliczyłam zaleconą rehabilitację
każdego odcinka kręgosłupa na rok do przodu. W Sylwestra odwiedziłam około 16.00 oblężony spożywczy, zamykany tego dnia dużo wcześniej. Brak
koszyczków, brak siateczek do nakładania, brak towarów na półkach, ludzi tłum dziki, towary na taśmie przy kasie poukładane w stosy ciaśniutko – mój przydomowy sklepik
codzienny nigdy chyba nie przeżył takiej nawałnicy. Dylemat czy zrobić sałatkę
z cykorii zniknął, kiedy spojrzałam na regał z warzywami, nie tylko miejsce na
cykorię było puste, cała ścianka ogołocona, ostał się jeno seler naciowy. No
coś takiego. Nawet w Wigilię tuż przed zamknięciem było spokojnie. Robiąc zwykłe codzienne zakupy, odrobinę tylko rozszerzone z okazji okazji, doskonale się bawiłam nietypowymi okolicznościami. A może ogłoszono jednak koniec świata, a ja nic nie wiem, bo telewizora nie włączam od kilku dni? Wróciłam do domu, sprawdziłam, żadnego końca świata, ugotowałam zupę, powiesiłam pranie, obejrzałam kilka odcinków serialu meksykańskiego (w oryginale!) i Spritem przywitałam Nowy Rok...