Tempora mutantur et nos mutamur in illis. Homo sum: humani nil a me alienum puto. Manifesta non eget probatione. Non scholae, sed vitae discimus. Non omnia possumus omnes. Nulla dies sine linea. Nil desperandum. Sapere aude. Nolite timere. Miser, qui numquam miser. Omne ignotum pro magnifico. Cura te ipsum. Si vis pacem para bellum. Concordia res parvae crescunt, discordia vel maximae dilabuntur. Vanitas vanitatum et omnia vanitas. Per scientiam ad salutem aegroti.

środa, 26 czerwca 2013

niespodziewane, częśc pierwsza


Dzień. Zjadłam. Boli. Ukasz też zjadł i nie boli. Zwijam się, przesypiam, budzę, wściekle boli. Noc, twardzielka sięga po przeciwbólowy. Zasypiam. Budzę się. Boli. Chodzę. Przestaje. Nareszcie. Idę na umówioną wiele dni wcześniej wizytę u ortopedy. Wspominam, że boli. Nakrzyczał i wygonił do chirurga przyszpitalnego najbliższego w trybie bezwzględnie natychmiastowym. Szpital Dzieciątka Jezus. Chyba przeginam z wędrówką śladami Mirona. To tu leżał w 1974 roku po pierwszym zawale. Zaczyna padać. Szukam "emergency", jest SOR. Kładą od razu na łóżko, w ciuchach, butach, tętno, ciśnienie, płyny do analizy, wkłucie, wenflon, kroplówka, przychodzi ratownik medyczny, stażystka, lekarz, pytają, badają, uciskają. Leżę, płyn z butli kapie, rozpoznaję wzrokowo teren, za oknem grzmi. Ze mną jeden gej, drugi rodzi kamień. Wiozą nas meleksem na drugi koniec kompleksu szpitalnego (dawne koszary) na USG. Cisza, pochmurno, rześko, jedziemy przez Aleję Kasztanową. Badają nam brzuchy. Burza szaleje z piorunami, grzmotami. Jedziemy z powrotem mokrym meleksem, cicho, rześko, tylko wdychać. Ale nie, łóżko i kapanie, choć przerwane brakiem współpracy naczyń krwionośnych. Jeszcze jedna konsultacja, idę z pielęgniarzem przez park, już noc. Czekam, komary szaleją. Wokół kobiety z dużymi brzuszkami. Badają. Przychodzi pielęgniarz, wracamy przez park. Nikt nie ma pojęcia, co mi jest, dr USG wykluczył aliena, stan kosmitów w organizmie zero. Zdrowa. Ale boli. Wypisali z SOR-u. O 3 w nocy jadę meleksem Aleją Kasztanową na chirurgię, ach, romantycznie. Kładą mnie na pustej sali. Wszystko się lepi, myślałam, że z brudu, a to od płynu dezynfekującego. W zasadzie zdrowa zasypiam jak zabita. Dwie godziny później budzi mnie przystojny miły pan dr. Rozkręca się szpitalna karuzela. Wenflony, strzykawki, pobrania, ciśnienie, kroplówki (woreczki małe i duże), EKG, rentgen, w końcu tomografia z kontrastem, jadę na nią karetką. Bingo, jednak wyrostek, skurczybyk nie chciał się dać zdiagnozować, stawiał zacięty opór. Zwiedzam pięterko. Kibelek masakra, pokoik kąpielowy czyściutki, przytulny. Jestem głodna, chce mi się pić! Wkładam kusą kiecę rozciętą na plecach, bandażują mi nogi, taka procedura antyżylakowa. Jadę na wózku na ciachanie. Serducho trochę kołacze, ale pojęcia nie mam, czemu. Przecież JA się nie boję nic a nic. Twardzielka. Okablowują mnie całą, krząta się dziki tłum ludzi - na jeden kilkucentymetrowy wyrostek, maseczka i ...

... budzę się na OIOM-ie. Teraz to dopiero boli. Jęczę rozdzierająco, błagam o cokolwiek przeciwbólowego, twardzielka się ulotniła, rozpuściła w narkozie. Mają mnie dosyć, a ja ich i całej sytuacji. Lecą mi łzy, bo co bezsilnej babie pozostaje. W końcu ból przycicha, da się wytrzymać. Każą wstawać, siadam, wszystko się dziwnie rusza. Chcę do łazienki, przynoszą basen. Okablowują, monitor, serce, ciśnienie, w wenflonie już dwa kabelki z kranem, oba pompują, cewnik. Kleik i szpitalna herbatka, powoli i niepewnie przyswajam, śniadanko kończy się gwałtownym protestem trwającym kilka najbliższych godzin z przerwami. Zasiadam na wózeczku, wiozą na salę. Wstaję jakoś, twardzielka wróciła, snuję się zgięta wpół po ścianach, dosłownie. Trzeba chodzić, wyganiają, żeby nie było zrostów. Padam, na szczęście okablowują, więc mam wymówkę. Tankują mnie niemal non stop. Kłują, w ramię, w brzuch, pobierają, mierzą. Wstaję za pomącą drabinki metodą podciągania, wenflon przeszkadza we wszystkim, 

Ciąg dalszy nastąpi niebawem. Mały, którego już nie ma, protestuje z niebytu i zarządza leżenie, jednak.

Odcinek Scrubs z wyrostkiem :)


5 komentarzy:

  1. I jak się czujesz, kochana? :( Mam nadzieję, że lepiej... Dużo duuużo zdrowia!!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kinga, dzięki, coraz lepiej, wyciągnęli już szwy, zaczynam powoli wyprzedzać niektóre staruszki na chodniku ;)

      Usuń
  2. bardzo dobrze, tak trzymaj;)))

    OdpowiedzUsuń
  3. Współczuję Ci, Beatko... bardzo sie nacierpiałaś :-(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, tylko trochę ;) Bywają gorsze rzeczy.

      Usuń