Tempora mutantur et nos mutamur in illis. Homo sum: humani nil a me alienum puto. Manifesta non eget probatione. Non scholae, sed vitae discimus. Non omnia possumus omnes. Nulla dies sine linea. Nil desperandum. Sapere aude. Nolite timere. Miser, qui numquam miser. Omne ignotum pro magnifico. Cura te ipsum. Si vis pacem para bellum. Concordia res parvae crescunt, discordia vel maximae dilabuntur. Vanitas vanitatum et omnia vanitas. Per scientiam ad salutem aegroti.

niedziela, 31 sierpnia 2014

Adam Bahdaj "Do przerwy 0:1"





Przeczytałam ale nie mam czasu o niej napisać (kłamstwo w żywe oczy, mam czas, tylko nie mogę się zorganizować, więc się niniejszym mobilizuję). Więcej wkrótce :)

Nastało wkrótce. Miałam dobry pomysł, żeby pofatygować swoją niedziecięcą z zewnątrz osobę do biblioteki dla dzieci i młodzieży po książki Bahdaja. W środku po części jestem jaka byłam, z pasją i zainteresowaniem wskoczyłam do książki o chłopakach grających w nogę na warszawskim placu na Woli, pomiędzy ruinami. Paragon, Perełka i Mandżaro z kolegami z najbliższego sąsiedztwa, czyli z ulicy Górczewskiej, tworzą drużynę i chcą wziąć udział w turnieju dzikich warszawskich drużyn. Migiem się organizują, załatwiają piłkę z warszawskiej "Polonii" z siedzibą na Konwiktorskiej, przy okazji przypadkowo także trenera. Nie mają strojów, odpowiednich butów, nie zawsze są najedzeni, wokół powojenne gruzy. Paragon czyli Maniuś, chłopak wychowywany przez ciotunię, bo rodzice zginęli w powstaniu, czasem musi zaczynać dzień od zorganizowania pieniędzy na śniadanie. Zbiera i sprzedaje butelki, pomaga handlarce z warzywniaka, sprząta zakład fryzjerski, sprzedaje (praca "w propagandzie") gazety ("człowiek inteligentny i uprzejmy z głodu nie umrze"). Książka powstała w latach 50, wystarczyło po prostu zarejestrować rzeczywistość. Ciotka pracuje w spółdzielni "Czystość", jej posadę Maniuś określa jako deficytowe zajęcie. W ogóle język książki jest powalający, zwłaszcza teksty wygadanego Paragona, legalnie. Maniuś, kiedy ma dobry humor, nuci sobie często popularny wtedy szlagier "Nicolo, Nicolo, Nicolino". A kiedy Paragon po strzelonym golu całował gałąź drzewa na którym siedział obserwując mecz, bardzo dobrze rozumiałam jego uczucia ;) Blaski i cienie gry w piłkę nożną. Bo jest też przekupowanie, podbieranie zawodników, związki piłki ze strefą szemranych interesów. Paragon ucieka z domu, wplątuje się w kilka przygód, ale dzięki kilku życzliwym dorosłym osobom książkowa historia w sumie dobrze się kończy. 

Na podstawie książki powstał serial (nie widziałam jeszcze, niestety) i doskonały film "Paragon gola". Jeśli ktoś potrzebuje i lubi czasem obejrzeć się w przeszłość...



Adam Bahdaj
"Do przerwy 0:1"
pierwsze wydanie: 1957


niedziela, 24 sierpnia 2014

Adam Bahdaj "Stawiam na Tolka Banana"




Sierpień, jeszcze pora wakacji, ciągnie mnie do starych lektur. Naszło mnie na Tolka Banana i nie było zmiłuj, pojechałam do biblioteki dla dzieci i wzięłam specjalnie stary egzemplarz wydany przez Naszą Księgarnię w 1974 roku z ilustracjami Juliusza Makowskiego. "Gang" dzieciaków z warszawskiej Saskiej Kępy, szwendający się po ulicach pod wodzą Karioki zostaje zaopiekowany przez harcerza Szymka Krusza, który podaje się za słynnego na cały kraj uciekiniera z poprawczaka, dobroczyńcę, Tolka Banana. Wyznacza dzieciakom zadania, a oni, wpatrzeni z podziwem w swojego "szefa" wykonują bez szemrania owinięte w bawełnę prace pomocnicze dla potrzebujących, przekopują ogródek (szukając zaginionej puszki z tajemniczymi instrukcjami), sprzątają na błysk mieszkanie staruszki, remontują dla siebie Klub. Cegiełka, Cygan, Filipek, Julek (Luluś) i Karioka tworzą zorganizowaną i zgraną "pakę". Cegiełkę potrąca szary volkswagen. Chłopak ląduje w szpitalu, a reszta "wiary" postanawia odszukać zbiegłego z miejsca wypadku kierowcę. Po skutecznej akcji ujęcia złoczyńcy wychodzi na jaw prawda o Szymku. "Szef" wyjawia swojemu "gangowi", że nie jest legendarnym Tolkiem.

Z książki, napisanej w 1966 roku, zrobiono kultowy siedmioodcinkowy serial. Rozbudowano fabułę, uatrakcyjniono postaci. W Tolka Banana wcielił się Jacek Zejdler, choć głos podkładał Andrzej Seweryn. Karioka też mówiła podłożonym głosem Joanny Jędryki. No i dodano piękną "Balladę o Tolku Bananie".



I normalnie uwierzyć nie mogłam, że odtwórca roli Tolka/Szymka umarł w wieku 25 lat. Paskudnie się czasem życie układa.

                                                  Jacek Zejdler (1955-1980)

                                                             Adam Bahdaj (1918-1985)


Adam Bahdaj
"Stawiam na Tolka Banana"
pierwsze wydanie: 1967

nie kijem go to pałką


Polska drużyna zagra w tym sezonie w Lidze Mistrzów z Glasgow :) Dziewuszki z Medyka Konin zagrają z Glasgow City FC w 1/16 finału Ligi Mistrzów Kobiet. Wcześniej pokonały piłkarki z Bośni (3:0), z Finlandii (7:0) i z Macedonii (11:1). Sukces to sukces, nieważne czy w kiecce czy w portkach. Gratuluję i mocno trzymam kciuki. Dwumecze ze Szkotkami już w październiku (8-9 i 15-16).

Zniknięta Polonia Warszawa, jeszcze tak niedawno w Ekstraklasie i to na 6 miejscu, zdegradowana do IV ligi, wygrała sezon i teraz, po przejściach i rozbiorach, czołga się niemal wyłącznie remisowo w III lidze łódzko-mazowieckiej. Drużyna z ponad stuletnią historią. Tak mi się ta "Polonia" przypomniała, kiedy czytałam "Do przerwy 0:1" Adama Bahdaja.

A w Doniecku piękny stadion Szachtara, nówka sztuka, zaledwie pięcioletni, już po przejściach wojennych. Donbas Arena, najnowocześniejszy w Europie Wschodniej, jeden z najnowocześniejszych na świecie... Nie dość, że do ludzi, że fabryki konwojem humanitarnym wywożą, to jeszcze i stadionowi piłkarskiemu się oberwało. Barbarzyństwo XXI wieku.

Zbliża się pomalutku Euro 2016, ogłoszono już powołania do Reprezentacji na pierwszy eliminacyjny mecz z Gibraltarem 7 września, to już za dwa tygodnie. Może uda się wygrać ;)

czwartek, 21 sierpnia 2014

Ngaio Marsh "Mistrzowie zbrodni" (kryminał)




Agatha Troy, uznana malarka, w domu odziedziczonym po ojcu prowadzi zajęcia ze studentami. Grupka artystów prezentuje się malowniczo. Składa się z biednego ale niezwykle utalentowanego rzeźbiarza, nieco dzikiego Australijczyka, Paryżanina, arystokraty, studenta z brodą, niezwykłej piękności, zwykłej dziewczyny oraz malarki malującej hydraulików. Spotykają się oni codziennie, by malować nieznośnie wiercącą się modelkę. Pewnego dnia jedno z nich zostaje podstępnie zamordowane, podejrzani są wszyscy pozostali. Śledztwo prowadzi inspektor Roderick Alleyn ze Scotland Yardu, który znajomość z Agathą Troy zawarł na statku płynącym z Fidżi. Detektyw, z pomocą inspektora Foxa oraz zaprzyjaźnionego dziennikarza, rozwiązuje zagadkę, przy okazji przywiązując się coraz serdeczniej do Agathy. Fabułę urozmaica postać matki detektywa, uroczej Lady Alleyn.


Ubolewam, że z serii 32 powieści Ngaio Marsh na nasz język zostały przełożone zaledwie dwie, a udało mi się odszukać tylko tę jedną, szóstą z cyklu. Czyta się dobrze, żwawo, z zainteresowaniem. Przedwojenne solidne wyspiarskie pisanie. Ngaio Marsh dzieliła życie między Nową Zelandię i Wielką Brytanię. Istnieje serial nakręcony wg jej kryminałów The Inspector Alleyn Mysteries. Stanowczo mam zamiar obejrzeć. Tym bardziej, że wysłuchałam audiobooka z siódmą książką z cyklu o detektywie Rodericku Alleynie, Death in a White Tie w zabawnej interpretacji Benedicta Cumberbatcha, polecam.



Ngaio Marsh
"Mistrzowie zbrodni"
(Artists in Crime)
rok wydania: 1938
wydanie polskie: 1994

środa, 13 sierpnia 2014

"Kamień milowy"





Odznaczenie Milestone (Kamień milowy), nareszcie dla Polaków. Przyznawane jest "za przełomowe odkrycia, które zmieniły cywilizację". Mała kropelka pośmiertnego uznania dla Mariana Rejewskiego, Jerzego Różyckiego i Henryka Zygalskiego. Pamiątkowy kamień umiejscowiono przy ul. Śniadeckich 8 w Warszawie.

Jerzy Różycki zginął (zaginął) w dość tajemniczych okolicznościach w 1942 roku, mianowicie zatonął na pasażerskim statku Lamoricière na Morzu Śródziemnym w okolicy Balearów.



zdjęcia: xbw 

wtorek, 12 sierpnia 2014

nie ma i już nie będzie


 zdjęcie: xbw

Smyka nie ma, stosunkowo niedawno zamknęli. Kupowałam w nim przez lata buty dla syna. Na dole znajdował się duży spożywczy, zmieniał nazwę, pamiętam jeszcze szyld Rema 1000. Wpadałam często, specyficzny klimat, niedzisiejszy. A teraz jeszcze Sezam zamknięty. W zeszłym tygodniu wpadłam po chałeczki, w ogóle nie zorientowałam się, że całość powoli zwijają. I gdzie ja teraz żarówki kupię? Nowoczesność w domu i zagrodzie, tylko PO CO? Lepsze wrogiem dobrego.

Wyczytałam, że na Marsie będzie się budować z cegły, produkowanej tam na miejscu, to najprostszy i najłatwiejszy sposób. Szkoda tylko, że na Ziemi powszechnie nie stosowany, tyle ludzi bezdomnych, na ulicy albo w budach, przyczepach czy kontenerach.

Zszedł był wczoraj, zdaje się, dobrowolnie, jedynie pod przymusem depresji, Robin Williams. Udało mu się przeżyć 63 lata. Przypominał mi czasem z wyglądu mojego ojca. Dziwnie teraz będzie oglądać Good Morning, Vietnam, Świat według Garpa, Fisher King, Bezsenność. Lubiłam jego role w Zdjęciu w godzinę i Między piekłem a niebem. No i Stowarzyszenie Umarłych Poetów ........................................ ....................................................................................

Przebierańcy, aktorzy Wielkiego Teatru Wschodniego, w spektaklu Pomoc Humanitarna w drodze na tournée po Ukrainie. Przewidywana transmisja wybranych fragmentów przez większość światowych stacji telewizyjnych. A Korea Północna wygrała tegoroczny Mundial.

niedziela, 10 sierpnia 2014

Michel Houellebecq "Mapa i terytorium"




Bardzo dobra książka, doskonały pisarz, nawet wątek kryminalny przyzwoity. Autor jednym z bohaterów powieści uczynił samego siebie. Główny bohater Mapy i terytorium, Jed Martin, uznany fotograf i malarz, maluje portret Michela Houellebecqa, na podstawie zrobionych wcześniej zdjęć. Obaj panowie zawierają znajomość, nawiązuje się między nimi relacja niemal przyjacielska. Tyle tylko, że Houellebecq zostaje zamordowany (ten w powieści). Rozpoczyna się śledztwo prowadzone przez niejakiego Jasselina przy wsparciu Christiana Ferbera. Dla mnie czytanie Mapy i terytorium było pasmem niespodzianek i zaskoczeń. Mnogość poruszanych tematów, dialogi, opisy, wątek futurologiczny, olbrzymia dawka wyciszonego humoru - to jak dla mnie pisane :) Rozkłada na łopatki obraz namalowany przez Jeda Martina o tytule Bil Gates i Steve Jobs dyskutują o przyszłości informatyki (podtytuł: Konwersacja w Palo Alto). Houellebecq w swojej powieści pisze o muchach, o bolończykach, o Williamie Morrisie, o medytacji nad zwłokami (buddyjska praktyka Asubha), pokazuje Francję obecną, Francję minioną, Francję w przyszłości. Właśnie ta futurologiczna końcówka to najsłabszy punkt powieści, jest byle jaka, jakby Houellebecqowi nie chciało się już dłużej wymyślać materiału i poprzestał na szkielecie, szkicu. Dziwne, ale nie znam osobiście nikogo, kto czytałby coś Houellebecqa.


"Wysoki, rozlazły, półtłusty facet o półdługich włosach, półinteligent a półidiota"

"- No chyba nie będzie pan teraz wychodzić! Zabawa dopiero się rozkręca... Kochać, śmiać się i śpiewać! - wykrzyknął ponownie Houellebecq i jednym haustem wypił kieliszek chilijskiego wina. - Muszkra wiskor! Hejot! Hejot! - dodał z przekonaniem".

Czytałam kiedyś Cząstki elementarne, potem Poszerzenie pola walki. Została mi jeszcze Platforma  i Możliwość wyspy. Dobrze, że Houellebecq wciąż pisze. Ostatnio wygrzebałam gdzieś jego listy-polemiki opublikowane w książce Wrogowie publiczni wydanej przez Wydawnictwo Krytyki Politycznej. Bernard-Henri Lévy i Houellebecq dyskutują na tak zaawansowanym poziomie, że pełna obaw przystępuję do zgłębiania ich wywodów. 


Michel Houellebecq
"Mapa i terytorium"
(La carte et le territoire)
rok wydania: 2010
wydanie polskie: 2011

sobota, 9 sierpnia 2014

odreagowuję


"Stężenie informacji w atmosferze znacząco maleje w miarę oddalania się od stolicy; zresztą wszelkie problemy ludzkie tracą stopniowo na znaczeniu, znika wszystko z wyjątkiem roślinności"

Michel Houellebecq Mapa i terytorium


Dawno mną tak potężnie nie zatrzęsło. Legia, mimo wygranej 6:1 w dwumeczu z Celtikiem, odpadła z Ligi Mistrzów z powodu walkoweru, kary UEFA za błąd administracyjny. Ograni poza boiskiem. Ktoś nie znał przepisów, nie przyznał się, że ich nie zna i spowodował katastrofę. Kilkadziesiąt milionów złotych w plecy, psychika piłkarzy rozkopana w proch i pył, praca norweskiego trenera wyrzucona w błoto. Basen Narodowy to przy tym pikuś. Po co procedury, starania sztabów ludzi, pompowanie kasy, strategie, technologie, wznoszenie się na wyżyny umiejętności, możliwości, pracowitość, poświęcenie. Jeden błąd jednej niekompetentnej osoby i anihilacja. I wycieczka do Kazachstanu na otarcie łez (cha cha cha).

Odreagowuję słuchaniem transmisji ostatniego koncertu festiwalowego w Dusznikach i czytaniem o Marsie. Ma dwa księżyce, Fobos i Deimos, ale żaden nie jest taki uroczy, jak nasz, to w ogóle jakieś nieforemne bryłki materii. Fobos wiruje strasznie szybko, wschodzi i zachodzi dwa razy w ciągu doby marsjańskiej, niemal identycznej jak doba ziemska. Wystarczy mniej więcej osiem miesięcy lotu i człowiek może zacząć żywot Marsjanina. Mars jest w zasadzie wszystkomający, zestaw węgiel + wodór + azot + tlen obecny. Inne pierwiastki też. Pytanie, jak się do nich dobrać, jak z nich tam korzystać. Atmosfera jest, woda też podobno, gdzieś pod. Powierzchniowo Mars jest podobny do Ziemi, choć blisko dwukrotnie mniejszy, to jednak w całości jest lądem. Ma najwyższą w naszym Układzie Słonecznym górę. Olimp (Olympus Mons) ma 21 tysięcy metrów, to musi być widok! Marsjańskie kaniony także przebijają ziemskie, co tam 2 km głębokości Kanionu Kolorado przy 7 km Valles Marineris.


Jutro pełnia Księżyca, naszego, ziemskiego.

czwartek, 7 sierpnia 2014

Marsjanie to MY


"Nad zielonymi pagórkami zwisał ciężki szczerozłoty namiot lata. Powietrze drżało w upale syconym miodowymi zapachami"

Kornel Makuszyński Szatan z siódmej klasy




Które to już podpalenie tęczy? Przedwczoraj wrzuciłam świeżutkie zdjęcia, takiej ślicznej, nowiutkiej. A palmy jakoś nikt się, na szczęście, nie czepia, choć w drodze na Narodowy.

Legia Warszawa, brawo, w dwumeczu 6:1 z Celtikiem Glasgow, no, no :)

Właśnie dowiedziałam się od syna, że Ulissesa Joyce'a przerobią na grę komputerową, trafi pod strzechy. Może mnie ta zapowiedź zmobilizuje, by w końcu słynną powieść doczytać, przed laty dobiłam do 2/3 mniej więcej. Teraz trzeba od początku. No i wersje sfilmowane od razu by wypadało dodać do pakietu, a mianowicie filmy Ulysses (1967) i Bloom (2003). Nie było komputerów, Internetu, a i tak nikt Joyce'a nie czytał. Teraz to już zupełnie.

Wkręciłam się w Makuszyńskiego, no coś takiego. Ten Szatan z siódmej klasy to perełka. Warto przeczytać jeszcze raz będąc dorosłym. Książka napisana w 1937 roku. Tęsknię do czasów przedwojennych. Dziwnie się czyta, bo akcja dzieje się w polskiej wsi pod Wilnem.

Zaczęłam się dziś, chyba z tego gorąca nieustającego, zastanawiać czy niedźwiedzie latem w ogóle śpią. Cud Internetu dość szybko udzielił mi odpowiedzi na to pytanie. Bardzo ciekawy temat, sen zwierząt.

Jeszcze ciekawszy temat, to planowany lot na Marsa. Zdajecie sobie sprawę, że za naszego życia dojdzie do lądowania człowieka na Marsie? Myślę, że Marsjanie to MY, ludzie z planety Ziemia, którzy dolecieli i zasiedlili czwartą planetę od Słońca. Dopadłam fascynującą książkę o Marsie i - odleciałam :)

To może o Enigmie obszerniej innym razem (innymi razami), na razie tyle, że cieszę się z wyróżnienia naszych matematyków. Marian Rejewski, Jerzy Różycki i Henryk Zygalski - opowiedzcie o nich Waszym dzieciom!

wtorek, 5 sierpnia 2014

ospałość usmażona



"Nad całym obejściem zwisała znużona i w letnim upale usmażona ospałość"

Kornel Makuszyński Szatan z siódmej klasy



zdjęcia: xbw

poniedziałek, 4 sierpnia 2014

klasyczny drobiażdżek




Fryderyk Chopin
Preludium c-moll op. 28 nr 20




wariacje z radia - Trifonov rządzi


Nie muszę mieć w życiu wielu przyjemności, rzecz nie w ilości, a w jakości. Udział w zjawisku Daniil Trifonov to dla mnie satysfakcja absolutna. Chłopak jest nadal i w sposób narastający utalentowany, pracowity, skromny, wszechstronny, mądry, myślący, inteligentny. Mądrze korzysta z darów. Rozwija się błyskawiczne, w zawrotnym tempie poszerza repertuar, komponuje (w kwietniu tego roku odbyło się pierwsze publiczne wykonanie jego własnego koncertu fortepianowego). Narzucił sobie tempo, podnosi też stopień trudności. Ma 23 lata.

Wczorajszy koncert Daniila w Dusznikach-Zdroju to kaliber wydarzenia roku. Przekaz Dwójki był absolutnie doskonały, przyłapywałam się wielokrotnie na wrażeniu, że słucham odtwarzanej przez stację radiową płyty, opracowanej przez specjalistów, obrobionej, uformowanej w doskonałym studiu nagraniowym. Podobało mi się wszystko, w sposób zwielokrotniony w stosunku do tego samego repertuaru zagranego trochę wcześniej w Verbier (słuchanego na stronie Medici).

Nie wiem czy w Dworku Chopina nadal są te madejowe krzesełka upakowane jedno tuż przy drugim, typ "sardynki w puszce", czy jest klimatyzacja. Koncertu transmitowanego na żywo o 20.00 postanowiłam wysłuchać w łóżku, w chłodnej pościeli, wstawiłam sobie radio, herbatkę w wielkim kubku, wystudzoną, obłożyłam pachnącymi jabłkami i dobrymi książkami. Dwójka już od 19.00 nadawała utwory w wykonaniu Daniila, więc poddałam się delikatnemu naciskowi tego medium i wprowadziłam się w nastrój oczekiwania. Równocześnie podglądałam wynik meczyku ekstraklasy na żywo i bez głosu oglądałam wiadomości sportowe. Kiedy Daniil zaczął grać (utwory znałam z rejestrowanego koncertu na festiwalu w Verbier, Wariacje na temat Chopina op. 22 Rachmaninowa prawie znam na pamięć i nie mogę się od nich od wielu dni uwolnić, nawet kiedy nie słucham, to śpiewam je sobie po cichu) całkowicie nastawiona na odbiór, bez żadnego rozproszenia, słuchałam i tylko słuchałam. To było jak medytacja. Odłożyłam książkę, zamknęłam oczy, zgasiłam światło, umościłam się wygodnie i słyszałam dźwięk dobry, bardzo dobry, idealny. Nie żałowałam ani sekundy, że nie jestem w Dusznikach, byłam już i pewnie jeszcze będę, ale tego intymnego domowego słuchania sam na sam z dobrym radiem przy głowie nigdy nie zapomnę. Zawsze na koncertach na żywo przeżywałam, w większym lub mniejszym stopniu, rozproszenie, wyganianie myśli, próbę łapania chwili, takie opanowywanie rozkołysanej łódki na wielkich falach. Pierwszy raz w życiu udało mi się złapać kontakt z muzyką niemal stuprocentowy, pierwszy raz osiągnęłam taki stopień koncentracji na dość długim koncercie.  Repertuar był "wariacyjny", trudny, złożony (wiedza komentatorów radiowych, niestety nie moja własna), ale Trifonov przefrunął płynnie nad mieliznami i trudnościami, panował nad partyturą, fortepianem marki Yamaha, nad akustyką sali, nad własnymi emocjami. Kontrolował sytuację, ogarniał całokształt. Bisy też jakościowo nie odstawały od programu. Przy dwóch preludiach Chopina zaobserwowałam u siebie powolne dosłowne opadanie szczęki, na pograniczu wypadnięcia z zawiasów. Zagrane perfekcyjnie. Spokojnie mogłam sobie pochichotać od pierwszych dźwięków bisowego walczyka, zagranego z powolnym tanecznym tempie (zazwyczaj gra tak szybko, jakby go diabeł gonił) potem pośmiać się z tego "żartu" na głos, słuchaczom na sali nie wypadało. Daniil podtrzymał zdecydowanie i utwierdził we mnie przekonanie, że jest "moim" pianistą numer jeden. Wrażenia głębokie, oddziaływające długofalowo, aktywujące. Daniil - BOLSZOJE SPASIBA.

Według programu:

Piotr Czajkowski - Temat z wariacjami F-dur op. 19 nr 6
Sergiusz Rachmaninow - Wariacje na temat Chopina op. 22
Robert Schumann - Etiudy symfoniczne op. 13

Tchaikovsky - Theme and variation in F major Op. 19 No. 6
Rachmaninov - Variations on a Theme of Chopin, Op.22
Schumann - Symphonic Studies, Op. 13


Następny raz w Polsce 1 marca 2015, oba koncerty Fryderyka Chopina :)



sobota, 2 sierpnia 2014

sposób na klawiaturę


Surówki i kilogramy jabłek wychodzą mi już uszami. Musiałam coś ugotować. Szósta rano to dobra pora, potem już się nie da. Odkryłam, że ogonkami od zjedzonych jabłek można doskonale czyścić klawiaturę. Jeszcze przed ósmą rano otrzymałam wieści - wygrałam w konkursie radiowym Polskiego Radia (Dwójka) płytę i teraz cieszę się wariacko. W konkursie brano pod uwagę kreatywność i oryginalność. Może tylko ja wysłałam odpowiedź.

Nie wiem, który to już raz czytam grubego Larssona, trzeci tom Millennium, tym razem pod kątem matematycznych dociekań Lisbeth, przekierowało mnie z Szatana z siódmej klasy Makuszyńskiego. Mogę tylko polamentować, że nie miałam nigdy nauczyciela, który potrafiłby dziecku przekazać w prosty sposób piękno matematyki w całej ozdobie. Ale mam przynajmniej świadomość, że matematyka jest fascynująca, choć nie mam pojęcia, dlaczego. Gorąco trochę. Wam też?

Ale dobre jedzonko zrobiłam. Kto powiedział, że w czasie upałów nie chce się jeść? Dementuję, stanowczo. Spotkałam kilka dni temu starego znajomego pod tęczą, świeżo najedzonego w jednej z licznych na Placu Zbawiciela knajpek. Brzusio podchodził mu pod brodę, a chudzielec. Na mój widok od razu zastrzegł, że szamanko było vege;) Choć nigdy nie byłam wegetarianką wojującą.

Inny stary znajomy zadzwonił z nowiną, że był w Japonii i leciał Boeningiem 777 dzień przed zestrzeleniem MH-17, mniej więcej o podobnej porze, też przez Amsterdam. Europa przestała mu wystarczać, wytrzasnął spod ziemi coś najtańszego i pozwiedzał aż do bólu nóg. Wysiadła mu raz karta kredytowa i nocował w parku, ale już następnego dnia, na szczęście, wszystko działało. Przede mną wielkie oglądanie zdjęć.

Jutro o 20.00 w radiowej Dwójce koncert Daniila Trifonova, na żywo, Duszniki-Zdrój. Wystarczy kliknąć w zielone logo stacji po prawej stronie. Z całą pewnością osobą swoją zasiądę do słuchania.

zegar stary






Edward Lamson Henry
(1841 – 1919)
The Old Clock on the Stairs

Ten zegar stary niby świat
Kuranty ciął jak z nut
Zepsuty wszakże od stu lat
Nakręcać próżny trud.
Lecz jeśli niespodzianie
Ktoś obcy tutaj stanie,
Pan zegar, gdy zapieje kur,
Dmie w rząd przedętych rur.
Dziś zbudzi cię
Koncercik taki.
Boisz się?
 Nie!
Zażyj tabaki.


Te wielkie malowidła dwa,
Na względzie waszeć miej.
 Miecznika praprababka ta,
 Ta praprababką tej.
Przy obcych w nocnej dobie,
 Te praprababki obie
Wyłażą z ram, gdy pieje kur
I nuż w zacięty spór.
Niejednym się już
 Dały we znaki.
Strach Waści?
Nie!
 Zażyj tabaki.



Aria Skołuby
z III aktu opery "Straszny dwór"
Stanisława Moniuszki

piątek, 1 sierpnia 2014

1 sierpnia 2014


zdjęcie: xbw

Jakie to patriotyczne - jedzenie jabłek. Tego typu patriotyzm uskuteczniam na co dzień, od lat. Jeśli tylko mam jakieś "wolne środki", biegnę do warzywniaka i znoszę składniki na surówki. A jabłka od zawsze mogę jeść tonami. Łatwo mi przychodzi bycie patriotką. Od rana zawisł nade mną smętek, za dużo strzępów i rykoszetów mnie dopadło powstańczych. Wdrukowane w podstawówce słowa pieśni patriotycznych zaczęły się odtwarzać automatycznie, bardziej niż u innych w moim wieku, bo utrwalane przez kilka lat występami w szkolnym chórze (niezliczone ilości akademii). I dodatkowo zeszyt do chóru sam w ręce wpadł, a w nim 42. piosenka "Pałacyk Michla, Żytnia, Wola, bronią się chłopcy od Parasola". Następna pozycja w kajeciku 43. "Warszawskie dzieci, pójdziemy w bój, za każdy kamień Twój, Stolico, damy krew". Ciężko znoszę okolice pierwszosierpniowe. I mam pewność, że tak czy inaczej do wybuchu powstania warszawskiego musiało dojść, tak jak musiało dojść do bitwy pod Termopilami. Gdyby nie musiało, to by nie doszło. Howg.

Tak czy inaczej, mam nastrój coraz bardziej przeciwwojenny. Albo trafniej powiedzieć, jednostajnie i niezmiennie przeciwwojenny. Przypomniało mi się opowiadanko uwielbianego Marcela Aymé, wyśmiewające poniekąd wojenne ruchy narodów.



"Od dawna lud połdawski żył w niezgodzie z sąsiednim ludem małmuckim. Nowe spory wybuchały co chwila między dwoma wielkimi państwami, a szanse na porozumienie były tym mniejsze, że obydwa miały rację. Sytuacja była już bardzo napięta, kiedy poważny incydent dopełnił czary. Chłopczyk z Małmucji beztrosko nasikał przez granicę i zrosił terytorium połdawskie. Tego było za wiele dla połdawskiego ludu - jego honor został zbeszczeszczony i natychmiast ogłoszono mobilizację"


Marcel Aymé - "Legenda połdawska"
w zbiorze opowiadań "Przechodzimur" (Le Passe-muraille)
Książka i Wiedza 1979, tłumaczyła Maria Ochab, str. 171



Dla dopełnienia ogólnego pierwszosierpniowego idealny Rachmaninow.

Nikolai Lugansky (Николай Луганский)
Siergiej Rachmaninow - Wariacje na temat Chopina op. 22





"Czwarta ofiara" Mari Jungstedt (kryminał)




No i znowu Marysia obsunęła się z jakością. Dotarłam z rozpędu do dziewiątej części serii kryminałów z Andersem Knutasem Mari Jungstedt. Serie czyta się łatwiej, zwłaszcza jeśli pamięć (albo notatki) zachowuje informacje co i jak, kto z kim i dlaczego. Bohaterowie są ciągle ci sami, ciągle tacy sami, jest ich dość sporo, więc Marysia ma problem z dobudowaniem do niektórych jakiejkolwiek akcji (na przykład do Emmy - z bezradności, ni w pięć ni w dziewięć, uśmierca jej byłego męża, byle tylko pociągnąć z sensem wątek). Ma kłopoty, nadal, z ogólnym ogarnięciem. Jeden z bohaterów "Czwartej ofiary" (części dziewiątej) idzie na studia, po studiach wyjeżdża na parę lat, potem wraca, poznaje kobietę, wiąże się z nią, pobierają się, mają dziecko, dziecko idzie do szkoły, a on ma 28 lat. Cud Marysiowy. Nie lubię takiego traktowania czytelnika. Nie jest to literatura w szlachetnym rozumieniu, ale jest to wciągający kryminał do machnięcia w kilka godzin. Na poziomie opowiadanek z pism kobiecych. Akcja prowadzona w dwóch perspektywach czasowych, teraz i szesnaście lat wcześniej, nadal głównie na Gotlandii. Trójka przyjaciół obiecuje sobie zawsze być razem. Ich drogi od wczesnej młodości są pogmatwane, prowadzą przez rodzinę zastępczą, poprawczak i podobne klimaty. Kaliber przewinień trojga nastolatków rośnie wraz z nimi. Włamują się, kradną, a potem ... Knutas ma zagwozdkę, którą oczywiście, przy pomocy innych bohaterów, rozwiązuje. Nic specjalnego, przeciętne czytadełko, ale czasem nie zaszkodzi czymś właśnie takim synapsy przeszorować. Różnorodność. Mari trzepie kolejne części równo, regularnie, rok po roku, w kolejce do tłumaczenia trzy nowe już stoją (Den sista akten, Du går inte ensam i Den man älskar). Pewnie też przeczytam.


Mari Jungstedt
"Czwarta ofiara"
(Det fjärde offret)
rok wydania: 2011
wydanie polskie: 2013, przełożył Wojciech Łygaś