Tempora mutantur et nos mutamur in illis. Homo sum: humani nil a me alienum puto. Manifesta non eget probatione. Non scholae, sed vitae discimus. Non omnia possumus omnes. Nulla dies sine linea. Nil desperandum. Sapere aude. Nolite timere. Miser, qui numquam miser. Omne ignotum pro magnifico. Cura te ipsum. Si vis pacem para bellum. Concordia res parvae crescunt, discordia vel maximae dilabuntur. Vanitas vanitatum et omnia vanitas. Per scientiam ad salutem aegroti.
poniedziałek, 29 kwietnia 2013
skojarzenie
Wpis dla ludzi o mocnych nerwach. Wrażliwych uprasza się o kliknięcie w post następny albo poprzedni. Czytanie na własne ryzyko.
Czytałam jakieś dziesięć lat temu dwie książki o Azji. Tamerlan i jego czasy Mariana Małowista oraz Dzieje i kultura ludów Azji Centralnej Babodżana Gafurowa.
Oglądając i czytając o niedawnych wydarzeniach w Bostonie i okolicach przypomniał mi się Timur czyli Tamerlan, ten azjatycki czternastowieczny okrutnik. Był analfabetą, ale kazał spisywać o sobie szczegółowe kroniki. Na Chiny nie napadł tylko dlatego, że nie zdążył.
Kazał ścinać swoim żołnierzom głowy cywilów i wznosić z nich piramidy. Tysiącami. I nie mówimy o kilku tysiącach. W 1387 roku było to 70 tysięcy. W 1401 roku ściął 90 tysięcy głów kobiet, dzieci i niewolników. Inną jego praktyką było puszczanie zaprzęgów po dzieciach lub budowanie ścian przez zasypywanie żywych ludzi tłuczoną cegłą i zalewanie wapnem.
Na tym przerwałam czytanie o Timurze, nie byłam w stanie dłużej zapoznawać się z historią Azji wieków średnich.
Takie właśnie mam skojarzenia z imieniem Tamerlan.
bo ja nie
"Kochacie siebie na wiosnę?
bo ja nie"
Miron Białoszewski, z cyklu Nowa wiosenna słabocha czyli wiersze antywiosenne
Utwory zebrane t. 10 "Oho" i inne wiersze.
piątek, 26 kwietnia 2013
"Chodzi o to, żeby miały luz"
"Moje ostatnie wiersze.
Chodzi o to, żeby miały luz, nie zapychały nic odbiorcy - ale żeby były ścisłe, w siatce konieczności.
Żeby nie przenosić sytuacji w co innego, w coś wtórnego. Ani nie robić rusztowań z obcych przedmiotów, niewchodzących w grę bezpośrednio (chyba że coś ważnego z przypomnienia na tę okoliczność). Więc gospodarować zastanym (przy mnie i we mnie), bo i nie dodawać nic do swojego stanu.
Starać się schwytać w tej kolejności i na gorąco.
Napięcia (powód wiersza).
Ja - sytuacja.
Przestawianie, "ulepszanie" (przechytrzanie) mści się. Jednak trzeba wydłubywać niepotrzebnostki, wiązania niekonieczne, zdaniowatości, które zwalniają tempo.
Ma być często jeden skręt (jedno skręcenie, jak bielizny w wyżęciu).
Zauważyłem, że kiedy mi nie rośnie wiersz, a tylko kolejność i już tracę pewność, czy był powód - bo nieraz wystarczy jeden większy element, nieraz kilka elementów prowadzących do zadziałania razem na końcu - kiedy więc w tym ciągu dalszym, końcowym nagle zjawi się coś wizyjniejszego i ja staram się tym skręcić ostatecznie wiersz, ukręcić, a nie wiem ostatecznie co, jak, nagle okręca mi się to słowami w dużą sprężynę, monumentalnieje. A więc złapałem to konieczne. Albo wypuściłem, bo dostałem skrzydeł".
Fragment pochodzi z "Tajnego dziennika" Mirona Białoszewskiego, część pierwsza "Dokładne treści", zapiski ze stycznia 1976 roku, str. 79-80, Wydawnictwo Znak, Kraków 2012.
środa, 24 kwietnia 2013
Termalica – Bruk-Bet Nieciecza KS
Wiadomo, że z naszej najwyższej ligi odpadną dwa zespoły, a w ich miejsce wejdą dwa nowe z dołu czyli z 1. ligi. Zajrzałam sobie z ciekawości, kto tam przoduje, kto dostanie szansę i co widzę? Termalica – Bruk-Bet Nieciecza KS. Dziwna nazwa, taka bardziej siatkarska niż nożna. Czytam jeszcze raz, oczy przecieram zaspane jeszcze, i nie wiem o co chodzi. Drążę. Nieciecza to wioska w gminie Żabno. Liczba mieszkańców nieco ponad siedemset.
Owszem, mają drużynę od 1922 roku. I ostatnio klub się wspina powolutku ale systematycznie. Z ogonów do 5. ligi, 4. ligi, 3. ligi, 2. ligi i teraz ma szansę zostać beniaminkiem w ekstraklasie, choć jeszcze dziewięć chyba kolejek do rozegrania zostało. Prezesem jest kobitka. Trenerem Kazimierz Moskal, były piłkarz, nawet reprezentant, trenujący ostatnio Wisłę Kraków. Bramki seryjnie strzela Dariusz Pawlusiński. Stadion z 2007 roku, na dwa tysiące miejsc ponad, częściowo zadaszony. Ktoś zainwestował i pokazał, że można. Fajna sprawa.
wtorek, 23 kwietnia 2013
Miron Białoszewski - "Zawał"

Wezmę, myślę sobie, ten "Zawał" i tak szybciutko migusiem przelecę te dwieście stron w międzyczasie, w jakimś zaułku czy niszy czasu, że czas nawet nie zauważy, zamyśli się, zaduma, spowolni na żądanie, zastygnie na moment, a ja tu ten "Zawał" myk i już. Nic z tego. Chcesz rozśmieszyć Pana Boga, opowiedz mu o swoich planach. Chcesz go doprowadzić do niekontrolowanego histerycznego chichotu, opowiedz mu o swoich planach czytelniczych. Białoszewskiego się po prostu nie da szybko i bezrefleksyjnie. Nawet jeśli opisuje "tylko" pobyt w szpitalu i sanatorium po dopiero co zaliczonym zawale. Pisarz poeta patrzy na polskie lata siedemdziesiąte. Głęboki PRL. I polska służba zdrowia w zasadzie niewiele różniąca się od dzisiejszej. Pielęgniarka nazwana Rusałką budzi notorycznie jednego z pacjentów w środku nocy, z głębokiego snu, by dać mu proszek nasenny. Toalety tak zapaskudzone, że zatyka. Wieloosobowe sale, pacjenci leżący na korytarzu, szarość, ból i namacalny smutek, nawet rozpacz. Tylko lekarze dość dobrze leczą.
Kilka miesięcy temu spędziłam sporo czasu na codziennych odwiedzinach w szpitalu, a nawet dwóch. Codzienność niemal identyczna. Smutne.
Miron Białoszewski przeżył pierwszy zawał pod koniec 1974 roku. Trafił na erkę i przeleżał parę tygodni w kilkuosobowej szpitalnej sali. Na początku kolejnego roku pojechał do sanatorium w Inowrocławiu. W "Zawale" obserwuje i opisuje ludzi, zwierzęta, zachowania, ulice, notuje dialogi, sny. Wyrywa się jak może z sanatoryjnej rutyny, dostaje nawet osobny pokój, by mógł swobodnie pisać. Jeździ do Bydgoszczy i do Torunia.
Miło było czytać, jak bardzo został zaopiekowany, co rusz ktoś wpadał, telefonował, pisał, dostarczał książki i jedzenie. Co za szczęście mieć tylu przyjaciół i życzliwych znajomych.
W zapiskach Białoszewskiego brakowało mi co chwilę pełnej szczerości wrażeń i refleksji. Tekst jest samocenzurowany, co oczywiste. Wpadłam jednak na "Tajny dziennik". Myślę, że trochę zapełni luki.
Kto jeszcze nigdy Białoszewskiego nie czytał, niech zacznie, niech.
Miron Białoszewski
"Zawał"
rok wydania: 1977
przyłożenie po gotycku w Szpitalu Dzieciątka Jezus
"Nie mam co robić. Leżę. Nie jest mi źle, ale jestem nijaki. (...) Czas porusza się tak wolno, że prawie stoi w miejscu. Jak nigdy w życiu".
"Na korytarzach, na klatkach schodowych pustka. Nikogo. Tylko zmieniają się sfery duszności, smrodów i powiewów możliwszych. Z tylnych schodów wieje truciznami, chemikaliami. Kiedy wróciłem w swoją okolicę, zobaczyłem między dyżurką i ustępem coś leżącego na biurku czy kogoś. To salowa, na którą dzwonili z półtorej godziny temu. Światełko dalej ją wzywa, ale wzywający zasnęli, a ona spała już przedtem. Właściwie przyłożyła się w byle miejscu, jak gotycka sługa. Przedtem wywoziła na wózku z pawilonu sześć pełnych wiader. Wracała z pustymi. Więc to aż tak pierwotnie. Jak za gotyckich czasów".
"Znów cisza. Chrobry i nowy pan śpią. Szlafroki z szuraniem idą do ubikacji i wracają. Salowa przyłożyła się do białego biurka po średniowiecznemu i śpi. Czasem podniesie głowę".
" - U mnie to niewiele się zmieni. Więcej ruszania się, tak. Normalniej spać. Ale z głównymi zajęciami to samo. Pisałem zawsze o różnych porach i wszędzie, w domu, na ulicy, w tramwaju.
- Ale emocje - zakwestionował pan na kierowniczym stanowisku.
- A co on bez emocji? - zawołał pan Kajetan. - Emocja dla poety to esencja życia.
- Ale skutki?
- To trudno, to niech umrze - i pan Kajetan w śmiech, a za nim reszta".
Fragmenty książki "Zawał" Mirona Białoszewskiego.
poniedziałek, 22 kwietnia 2013
"chodziłem po Bydgoszczy"
"... chodziłem po Bydgoszczy bez planu, bez pytania nikogo o nic. Pamiętałem ulicę Dworcową jako długą, ale nie jako krzywą. A tu - po odejściu od niej na boki i powrocie bocznymi ulicami, od których odchodzą jeszcze boczniejsze, dziewiętnastowieczne, pustawe, kamieniste - myślę sobie: zabłądziłem, to powinna być ta Dworcowa, ale ta od dworca czy była aż taka krzywa i wąska? Wszystko jedno - idę nią. Świetna. Nie wiadomo w obie strony, co będzie dalej. Wąsko, wysoko, w dole sklepy i nurty ruchu. Dopiero taką ulicą krzywą, jakby skręcając, gdzie wygodniej, wymacując sobie bieg jak rzeka, tłumy i pojazdy płyną. Zatrzymują się po brzegach, zatykają, ruszają dalej. Nie wiadomo, gdzie wpadną.
Trochę z pamięci, reszta z widoku i z przypadku - poznajdywałem, co dobre. Brda ze statkami. Wygięte do góry mosty z tłumami. Nad wodą ściany wysokich domów. Idą falująco, prosto, kręto. Scalają się we mgle, wypogodzeniu przed ściemnianiem. Ileś panoram. Z wodami. Stare spichrze, wielkie kamienice balkonowo-gzymsowe. Wkręcanie się w boczne ciasnoty. W wyżej, niżej, skręty, przejścia. Wychodzę na domy i domki nad rzeką. Nawet jest i ta powieszona bielizna. Wychodzę na obraz Turnera pomieszany z kimś, kto malował któryś port od wody, wysokie ściany zemglone w całość, niebo różowozłote, to samo w wodzie. Dziewczynka z psem przy barierce, od strony wody. Po drugiej stronie kulawy pan idzie przy samej ścianie. Ja trzeci.
Trzy stare rynki, zaułki zupełnie stare, w górę, w dół zakręcające, śliskie i rupieciowate. Wieczorna już ulica z ludźmi, z ruchem, krzywa, sklepy, sklepy, ciasne światła, bo ciasno. Tłok, sennie, wodniście.
Byłem w domu towarowym z galeriami na cztery piętra i z klientami przymierzającymi co się da, zaglądałem do księgarni, do baru mlecznego, do kilku sklepów spożywczych. Kolejki duże. Tłok, tłok. Wiercenia się. Ale w bocznym sklepiku kupiłem sobie ser jeden i drugi, bo nie jadłem dwa razy w sanatorium. I nic więcej. Nie kupiłem. Odpoczywałem w ławkach po kościołach. Z widokami na stare ładności. Albo i piękności. Matka Boska z dzieckiem, w wolnej ręce trzyma różę. Święty Roch między wpatrzonym w świętego pana zziajanym psem a aniołkiem trzymającym ręcznikowy napis: "S. Roche, eris in peste patronus". Z laską, wysoką, jakby uskrzydloną. W srebrnej sukni. Podkasanej nad lewe kolano. Pokazuje palcem ranę tam na nodze. Święta Barbara - wielka dama. Z hostią w kielichu. Perły na szyi, perły na czole. Na dalszym planie w dalszym czasie jakiś Tatar czy Turek w turbanie zamachnął się. Zaraz jej zetnie głowę. Ona klęczy splątana perłami. Jeden ze sznurów pereł osunął jej się z czoła i zasłonił oczy. Tak mi się wydawało".
Fragment książki "Zawał" Mirona Białoszewskiego.
"Take a day at a time"
Z cyklu "latka lecą"...
Scatman John - John Paul Larkin (1942-1999).
Ważny składnik mojej muzycznej przeszłości.
Słuchałam ongiś dużo i często i w zasadzie jeszcze mi nie przeszło.
niedziela, 21 kwietnia 2013
"To"
To co tak ciąży
i pcha w dół,
to, co boli jak ból
i pali jak policzek,
to może być kamień
lub kotwica.
Adam Zagajewski
z tomu "Oda do wielości"
"gdzież te trąbki srebrzyste"
W domu pełne spiżarnie
łatwo ciało nakarmić,
łatwo je przed podmuchem
zabezpieczyć kożuchem,
lecz jak serce ożywiać,
czymże wzrok uszczęśliwiać,
gdzież te trąbki srebrzyste,
za którymi wędruję.
Noc na niebie ze spichrza
gwiazdy już wysypuje.
Aleksander Rymkiewicz,
fragment wiersza "Rodzinne dzwoneczki"
Subskrybuj:
Posty (Atom)