Tempora mutantur et nos mutamur in illis. Homo sum: humani nil a me alienum puto. Manifesta non eget probatione. Non scholae, sed vitae discimus. Non omnia possumus omnes. Nulla dies sine linea. Nil desperandum. Sapere aude. Nolite timere. Miser, qui numquam miser. Omne ignotum pro magnifico. Cura te ipsum. Si vis pacem para bellum. Concordia res parvae crescunt, discordia vel maximae dilabuntur. Vanitas vanitatum et omnia vanitas. Per scientiam ad salutem aegroti.

wtorek, 23 kwietnia 2013

Miron Białoszewski - "Zawał"






Wezmę, myślę sobie, ten "Zawał" i tak szybciutko migusiem przelecę te dwieście stron w międzyczasie, w jakimś zaułku czy niszy czasu, że czas nawet nie zauważy, zamyśli się, zaduma, spowolni na żądanie, zastygnie na moment, a ja tu ten "Zawał" myk i już. Nic z tego. Chcesz rozśmieszyć Pana Boga, opowiedz mu o swoich planach. Chcesz go doprowadzić do niekontrolowanego histerycznego chichotu, opowiedz mu o swoich planach czytelniczych. Białoszewskiego się po prostu nie da szybko i bezrefleksyjnie. Nawet jeśli opisuje "tylko" pobyt w szpitalu i sanatorium po dopiero co zaliczonym zawale. Pisarz poeta patrzy na polskie lata siedemdziesiąte. Głęboki PRL. I polska służba zdrowia w zasadzie niewiele różniąca się od dzisiejszej. Pielęgniarka nazwana Rusałką budzi notorycznie jednego z pacjentów w środku nocy, z głębokiego snu, by dać mu proszek nasenny. Toalety tak zapaskudzone, że zatyka. Wieloosobowe sale, pacjenci leżący na korytarzu, szarość, ból i namacalny smutek, nawet rozpacz. Tylko lekarze dość dobrze leczą.

Kilka miesięcy temu spędziłam sporo czasu na codziennych odwiedzinach w szpitalu, a nawet dwóch. Codzienność niemal identyczna. Smutne. 

Miron Białoszewski przeżył pierwszy zawał pod koniec 1974 roku. Trafił na erkę i przeleżał parę tygodni w kilkuosobowej szpitalnej sali. Na początku kolejnego roku pojechał do sanatorium w Inowrocławiu. W "Zawale" obserwuje i opisuje ludzi, zwierzęta, zachowania, ulice, notuje dialogi, sny. Wyrywa się jak może z sanatoryjnej rutyny, dostaje nawet osobny pokój, by mógł swobodnie pisać. Jeździ do Bydgoszczy i do Torunia.

Miło było czytać, jak bardzo został zaopiekowany, co rusz ktoś wpadał, telefonował, pisał, dostarczał książki i jedzenie. Co za szczęście mieć tylu przyjaciół i życzliwych znajomych.

W zapiskach Białoszewskiego brakowało mi co chwilę pełnej szczerości wrażeń i refleksji. Tekst jest samocenzurowany, co oczywiste. Wpadłam jednak na "Tajny dziennik". Myślę, że trochę zapełni luki.

Kto jeszcze nigdy Białoszewskiego nie czytał, niech zacznie, niech.



Miron Białoszewski
"Zawał"
rok wydania: 1977

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz