Tempora mutantur et nos mutamur in illis. Homo sum: humani nil a me alienum puto. Manifesta non eget probatione. Non scholae, sed vitae discimus. Non omnia possumus omnes. Nulla dies sine linea. Nil desperandum. Sapere aude. Nolite timere. Miser, qui numquam miser. Omne ignotum pro magnifico. Cura te ipsum. Si vis pacem para bellum. Concordia res parvae crescunt, discordia vel maximae dilabuntur. Vanitas vanitatum et omnia vanitas. Per scientiam ad salutem aegroti.

sobota, 1 września 2012

finałowy zgrzyt :(


Wczoraj.
Agnieszka mnie wyciągnęła na finał festiwalu "Chopin i jego Europa" (ChijE), inaczej oglądałabym mecz Chelsea Londyn - Atletico Madryt. Ale wdzięczna jestem ogromnie, zebrałam bagaż niezwykłych doświadczeń. Cudnie się zaczęło. Debussy i La mer, Sinfonia Varsovia i Jerzy Maksymiuk w formie. Orkiestra przepięknie zagrała, każdy dźwięk bajkowy, czułam się wciągana w inną rzeczywistość jak w w wir, bez możliwości wydostania się. Finał może i był głośny, ale nie ogłuszający, choć siedziałam pod samym podium dla orkiestry, coś pięknego i energetyzującego, prawie tak, jak rzeczywisty pobyt na morzu/nad morzem. "Spod ziemi" wynurzył się fortepian i Dmitri Alexeev, zwycięzca konkursu w Leeds z 1975 roku, wykonał koncert fortepianowy D-dur Ravela na lewą rękę. Mówi się, że w dwóch tkwi siła i moc trzech, zgadzam się z tym. Uważam też, że odwrotnie, dwóch podzielonych na pół jest osłabionych do 1/3 mocy, i widzę przełożenie tego zjawiska na grę jedną ręką na fortepianie. Skutkiem takiej gry jest pozbawienie co najmniej 2/3 wartości utworu. (No jeszcze jakaś krótka forma ewentualnie ok, ale koncert fortepianowy?) Osoby posiadające obie dłonie nie powinny wykonywać utworów na jedną rękę, howg. No ale skoro już, to to co "nam dano" czyli skromną jednoręczną "kolacyjkę", bo nie ucztę, oceniam pozytywnie, jak na pierwsze usłyszenie zupełnie nieznanego wykonawcy. Ciężko słuchać kogokolwiek, po jeszcze w uszach brzmiących dźwiękach Trifonova na żywo, ta jego precyzja i staranność tak zawyżyły mój próg odbioru, że to aż uciążliwe, ale nie narzekam ;) Więc troszeczkę na tego Ravela pokręciłam nosem, gdybym tak wiedziała co mnie czeka po przerwie.. Bardzo ciekawa Walentyny, ze sporymi oczekiwaniami brzmienia jej interpretacji na żywo, życzliwie nastawiona trwałam wyczekująco. Sinfonia Varsovia zaczęła e-molla cudownie, jak z płyty, ale nic w tym dziwnego, jaka orkiestra miałaby grać najpiękniej koncerty Chopina, jak nie nasza? Rozmarzyłam się, wzniosłam się, zniknęłam z rzeczywistego wymiaru ale szybciutko już pierwsze dźwięki Lisicy wywołały otrzeźwienie i zaniepokojenie. Co jest? No, może to trema. Ale nie była to, niestety, trema. Kobieto, czy Ty nie wiesz, gdzie grasz? W jakim kraju jesteś? To POLSKA, e-moll to świętość niemal, tu dopiero co był rok chopinowski, konkurs chopinowski, co chwilę ktoś gra ten koncert na profesjonalnym poziomie w sposób albo idealny albo bliski ideału, może z kilkoma niewielkimi wpadkami. A Walentyna zagrała biegle, owszem, ale tak, jakby to była jej pierwsza lekcja przy nauczycielu, wymagająca doszlifowania kilkumiesięcznego pod czujnym uchem jeszcze. Brzmiało, jakby SAMA się z nut nauczyła. Koncert był odbębniony, ODPLUMKANY, a gdzie bel canto, ja się pytam?! To był przykład, jak absolutnie nie powinno się grać. Nutki były chyba dodawane, choć tu może się mylę, nie znam się. Nutki były klepane jak leci, byle szybko. Nie zdążyły wybrzmieć, nie mówiąc już o ich jakimś dopieszczeniu, różnicowaniu. Najgorsze dopiero miało nadejść, Walentyna się posypała. Zupełnie straciła głowę i kontrolę, próbowała cichutko improwizować, odnaleźć rytm i właściwe klawisze, naciskać cokolwiek, byleby współbrzmiało z orkiestrą. Orkiestra z pokerową miną grała, ale ile można, minutę, dwie, a Lisica w lesie. W końcu i orkiestra zgłupiała i zbiorowo łypnęła na dyrygenta, "czy ja mam grać?" Na szczęście nadszedł dobry muzyczny moment na "restart" i od pewnego momentu "chycili" wszyscy wespół i kontynuowali już "spójnie", co nie znaczy, że już było ok. Walentyna się trochę więcej myliła, niestety do tych wszystkich mankamentów jeszcze fałszowała. Drżałam o Larghetto, ale przeszło w miarę bezboleśnie, ale czaru na nikogo chyba nie rzuciła. Powiedzmy, że dało się słuchać bez wbijania paznokci w fotel. Czekałam na finał przygotowana, że znów nastąpią ciche chwile przy fortepianie. Ale już do końca paluszki biegały szybciutko i sprawnie, niemniej po łebkach, byle nacisnąć klawisz (z fałszami i pomyłkami oczywiście), ale to przecież nie o to chodzi ani w Chopinie, ani w ogóle w muzyce. Orkiestra grała profesjonalnie, widać było, że muzycy dawali z siebie 200%, jakby starali się jakoś pokryć deficyty, wyrównać, zadośćuczynić, zwłasza w momentach kiedy grali sami (zgodnie z partyturą). Solistka - katastrofa. Żenada. Na jarmark z takim graniem, nie na finał prestiżowego festiwalu. Na YT i tylko tam. Chyba, że ktoś weźmie Lisicę na warsztat i poduczy. Potencjał ma ogromny, tylko czy jej "manierę" da się jeszcze w ogóle "wykarczować"? Ach, jeszcze bisy. Ave Maria było jakoś tak bardzo nie na miejscu. Z jakimś takim weselnym "zaciąganiem". La Campanella, podobnie jak finał koncertu, odegrana sprawnie technicznie ale na zasadzie szybkiego odbębnienia, z pomyłkami, zgrzytami, fałszami. Otworzono z charakterystycznym stukaniem drzwi wyjściowe z sali, ale brawa były (ja je biłam dla orkiestry, która wciąż na scenie) i Walentyna wyszła na trzeci bis, niestety chopinowski. To chyba wtedy zapałałam największą sympatią dla Julianny, tak bardzo chciałabym przynajmniej jej teraz posłuchać, zatęskniłam za jej starannością, precyzją, dokładnością, pielęgnowaną grą, sprawnością za którą stoi profesjonalne zaplecze. Na bisowany nokturn już stuliłam uszy, były jakieś momenty warte wysłuchania, ale ja już byłam tak zła i wkurzona, no i przy okazji śpiąca, że już chciałam się wydostać z tej sali tortur. Przypomniałam sobie, że nie wolno mi się denerwować, bo i po co, noc taka piękna, jeszcze ciepła, spacer przed snem dobrze zrobi każdemu. Nie jestem złośliwa, jestem obiektywna. Z pewnością jako człowiek Walentyna jest uroczą istotą, ale nie jest profesjonalnym muzykiem, powinna iść do szkoły i uczyć się długo i namiętnie.

Tak się jeszcze zastanawiam, jak wyglądała próba z orkiestrą przed koncertem, czy była jakaś zapowiedź katastrofy?


Na stronie NIFC Walentyna nie ma nawet notki biograficznej w języku polskim. Chyba ktoś się za bardzo z czymś pospieszył. A nawet nie ktoś, ale wielu.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz