Konrad Krzyżanowski
Widoki z Istebnej.
Las. Chałupa. Chaty.
1906
Tempora mutantur et nos mutamur in illis. Homo sum: humani nil a me alienum puto. Manifesta non eget probatione. Non scholae, sed vitae discimus. Non omnia possumus omnes. Nulla dies sine linea. Nil desperandum. Sapere aude. Nolite timere. Miser, qui numquam miser. Omne ignotum pro magnifico. Cura te ipsum. Si vis pacem para bellum. Concordia res parvae crescunt, discordia vel maximae dilabuntur. Vanitas vanitatum et omnia vanitas. Per scientiam ad salutem aegroti.
"Bezsenność. Żal i zwątpienie tańczą mi w czaszce taniec czarownic. O w pół do piątej, kiedy wraca słońce, światło płoszy nietoperze i nareszcie zasypiam.
Czy to zmęczenie? Kiedy wstaję w południe, trwam w miękkim otępieniu. Błoga perspektywa: dzień nie przyniesie mi niczego nowego. Nikt nie przyjedzie, nie mam nic do roboty, niczego nie potrzebuję, nie muszę z nikim rozmawiać. Ewentualnie kilka wieczornych ukłonów w stronę fok i eskadry kaczek edredonowych.
Chata jest życiowym interludium. Oazą pustki, gdzie nie ma obowiązku reagowania na wszystko. Czym wymierzyć komfort dni wyzwolonych z przymusu odpowiedzi na pytania? Teraz wiem, że rozmowa jest z natury agresywna. Rozmówca pod pretekstem, że się wami interesuje, niszczy aureolę ciszy, wciska się w bieg czasu i żąda odpowiedzi na pytania. Wszelki dialog jest walką.
Nietzsche w Ecce Homo: „Przypadkowi, podniecie z zewnątrz, należy możliwie najskuteczniej schodzić z drogi; swego rodzaju obmurowywanie się należy do podstawowych mądrości instynktu przy brzemienności duchowej. Czy mam pozwolić, by jakaś obca myśl skrycie przeszła przez mur?”. Dalej pochwała zgnuśnienia: „Jeszcze w tej chwili spoglądam na swą przyszłość - daleką przyszłość! - jak na gładką taflę morza; żadne pragnienie jej nie marszczy. W najmniejszym stopniu nie chciałbym, by coś było inne, niż jest; ja sam nie chcę się zmieniać”.
Dziwnym trafem pozbyłem się wszelkich pragnień dokładnie w momencie, gdy zdobyłem maksimum wolności. Czuję, jak w moim sercu rozwijają się jeziorne pejzaże. Obudziłem w sobie starego Chińczyka."
"Mieć na talerzu własnoręcznie złowioną rybę, w kubku wodę przyniesioną z jeziora, w piecu porąbane przez siebie drewno - daje poczucie szczęścia. Eremita czerpie u źródła. Rybie mięso, woda i drewno jeszcze wibrują.
Myślę o swoim życiu w mieście. Wieczorem schodziłem do sklepu po zakupy. Snułem się między półkami, mechanicznym gestem brałem jakiś produkt i wrzucałem do wózka: staliśmy się myśliwymi-zbieraczami wynaturzonego świata.
W mieście liberał, lewak, wywrotowiec i burżuj kupują chleb, paliwo, płacą podatki. Eremita niczego od państwa nie oczekuje i niczego mu nie daje. Kryje się po lasach i z nich żyje. Rząd na nim nie zarabia. To powinno być celem rewolucjonistów. Posiłek z pieczonej ryby i jagody nazbierane w lesie są bardziej antypaństwowe niż manifestacja najeżona czarnymi flagami. Ci, którzy wysadzają cytadele, potrzebują cytadeli. Są przeciwko państwu, ale się do niego odwołują. Walt Whitman: „Nie mam nic wspólnego z tym systemem, nawet na tyle, żeby mu się przeciwstawiać”. Tamtego październikowego dnia pięć lat temu, kiedy odkryłem Źdźbła trawy, nie wiedziałem, że ta lektura zaprowadzi mnie do syberyjskiej chaty. Niebezpiecznie jest otwierać książki.
Odosobnienie jest buntem. Wycofać się do pustelni, to zniknąć z ekranów kontrolnych. Eremita staje się niewidoczny. Nie zostawia po sobie śladów cyfrowych, billingów, wyciągów. Pozbywa się tożsamości. Uprawia hacking na odwrót, wychodzi z gry. Nie musi zresztą zaszywać się w lesie. Rewolucyjny ascetyzm można praktykować w środowisku miejskim. Społeczeństwo konsumpcyjne pozostawia wolny wybór. Wystarczy nieco dyscypliny. W warunkach wszelkiej obfitości ktoś może żyć w zbytku jak pasza, ale kto inny może bawić się w mnicha i pościć wśród książek. Udaje się wówczas do wewnętrznego lasu, nie wychodząc z własnego mieszkania. W społeczeństwach biednych nie ma tej alternatywy. Wszyscy są skazani na niedostatek i to on ich kształtuje. Siłą woli niczego się nie zmieni. Jest taki znany sowiecki dowcip: „Facet przychodzi do rzeźnika. Jest chleb? - pyta. O nie, u nas nie ma mięsa - słyszy w odpowiedzi. - Tam gdzie nie ma chleba, to piekarnia”. Opowiadała mi go Węgierka, która mnie wychowała, często o niej myślę. „Społeczeństwo konsumpcyjne” to nieco paskudne określenie, powstałe w umysłach dużych dzieci, które mają za złe, że były rozpieszczane. Nie mają siły się zmienić i marzą, żeby je zmusić do umiarkowania".
"Zimno, cisza i samotność jutro będą cenniejsze od złota. Na przeludnionej, przegrzanej i hałaśliwej Ziemi chata w lesie to eldorado. O tysiąc pięćset kilometrów stąd pulsują Chiny. Półtora miliarda istot ludzkich wkrótce zacznie odczuwać niedostatek wody, lasów, przestrzeni. Żyć w lesie nad brzegiem największego rezerwuaru słodkiej wody na świecie jest luksusem. Pewnego dnia zrozumieją to saudyjscy nafciarze, indyjscy nuworysze i rosyjscy biznesmeni, którzy nudzą się w marmurowych pałacach. Przyjdzie czas, żeby przenieść się trochę wyżej i dotrzeć do tundry. Szczęście będzie się znajdować powyżej sześćdziesiątego stopnia północnej szerokości geograficznej.
Lepiej żyć radośnie na dzikich polankach, niż marnieć w mieście. W szóstym tomie Człowiek i Ziemia, geograf Élisée Reclus - mistrz anarchistów piszący staroświeckim stylem - rozwija wspaniałą myśl. Przyszłość ludzkości leży w „ścisłym połączeniu cywilizacji z dzikością”. Nie musielibyśmy wybierać między głodem rozwoju technicznego a pragnieniem dziewiczych przestrzeni. Życie w lesie jest doskonałym miejscem, żeby pogodzić archaiczne z futurystycznym. Pod koronami drzew toczy się wieczne życie, najbliższe próchnicznej ziemi. Tu odnajduje się kontakt ze światłem księżyca, poddaje się doktrynie lasu, nie rezygnując z dobrodziejstw nowoczesności. Moja chata jest miejscem zaślubin postępu i antyku. Przed wyjazdem z wielkiego sklepu cywilizacji wybrałem sobie kilka produktów koniecznych do szczęścia: książki, cygara, wódka - będę się nimi delektował w surowych warunkach leśnych. Tak się przejąłem przepowiedniami Reclusa, że wyposażyłem chatę w baterie słoneczne, które zasilają laptop. Krzem mojego procesora żywi się fotonami. Słucham Schuberta, patrząc na śnieg, narąbawszy drewna, czytam Marka Aureliusza, palę hawańskie cygaro, świętując wieczorny połów. Élisée byłby zadowolony".