Czytelniczo przenoszę się z fińskiego Espoo, ze świata Marii Kallio wykreowanego przez Leenę Lehtolainen, do Sztokholmu i świata Anniki Bengtzon utworzonego w wyobraźni Lizy Marklund. Trochę szkoda "kolegowania się" z silną, stanowczą, wysportowaną, pewną siebie, znającą swoją wartość, przebojową Marysią z Finlandii. Teraz pora (przejściowa) na "nową koleżankę", Annikę, niepewną, kompletnie zagubioną, wiecznie drżącą. Nieustająco mam ochotę babką potrząsnąć i wrzasnąć, by się wreszcie pozbierała i nie dała tak po sobie wszystkim "jeździć". Mam wrażenie, że ona tak dłużej nie wytrzyma i się żywcem zamęczy. No bo ile czasu można tkwić na granicy wszelkiej wytrzymałości? Annice przydarza się tak ilość nieszczęść, że cierpliwość i sympatia czytelnika (choć z pewnością częściej czytelniczki) osiąga wartości krytyczne. Bo kiedy, na przykład płoną jej wszystkie dokumenty, to nie idzie tego zgłosić, nie bierze zaświadczenia, nie wszczyna procedury odnowienia kwitów, tylko awanturę w banku (wypłaćcie mi moje pieniądze, bo ich potrzebuję), i to nie w Pcimiu Górnym, gdzie wszyscy się znają, ale w wielkim anonimowym Sztokholmie. Pierwszy kopniak dla Anniki, nie powiem w co. No dobra, w kostkę. Kiedy kasjerka odmawia, Annika wpada we wściekłość, czytelnicy też, z modlitwą na ustach do świętego od książek (serio?, nie ma takiego?) o cierpliwość w znoszeniu humorów głównej bohaterki. Annika wojująca.
Z drugiej strony, to ludzie wokół niej są jacyś zdehumanizowani, obojętni, wrogo nastawieni, obcy. Albo autorkę poniosła wyobraźnia albo jest spora różnica między naszymi krajami. Nie wyobrażam sobie, by u nas mogłaby ją spotkać taka niechęć. Choć jeszcze z innej strony (ile tych stron właściwie jest?), Annika jest jak jeż, bez kija nie podchodź. I pojawia się odwieczny pytanie, co tak naprawdę jest skutkiem czego.
Zdaję sobie sprawę, że na świecie masa kobiet ma problemy annikopodobne, w różnym natężeniu i konfiguracji, na przykład "relacje z mamusią". Jeśli nie można z różnych powodów liczyć na własną matkę, podstawę wszelkich podstaw i opok, to w zasadzie nie za bardzo można wznieść swoje życie jako konstrukcję niezachwianą, stabilną. Tak właśnie jest z Anniką.
Głównym tematem napisanego w 2007 roku "Dożywocia" (Livstid) są właściwie problemy głównej bohaterki z resztą świata. Kobitka wrzeszczy, wścieka się, odrzuca wszystkich wokół siebie, z czytelnikami włącznie. Współczucie topnieje i kiedy prawie mamy ochotę wyrzucić książkę przez okno, Annika stopniowo przechodzi przez próg życia i wstępuje w nową jego fazę, zaczyna nowy etap, jakby trochę przejrzała na oczy, wydoroślała, dojrzała. Zaczyna patrzeć na ludzi wokół trochę innym wzrokiem, zaczyna dostrzegać relacje międzyludzkie i siebie jako ich aktywną współautorkę. A czytelnik oddycha z ulgą i odkłada powieść w miejsce jej właściwe.
"Dożywocie" to też wątek kryminalny, ktoś ginie, ktoś znika, ktoś zostaje skazany i nie wiadomo czy słusznie bo nie ma dowodów (no jak można skazać kogoś za zamordowanie osoby zaginionej?!), kilka osób słyszy wyrok, trwają prace "na górze" nad kwestią długości wyroków w Szwecji. Są też refleksje nad rolą i funkcją mediów we współczesnym skomputeryzowanym świecie, nad zastąpieniem treści aktualnością (Annika jest dziennikarką pracującą w redakcji gazety). Nieważne o jak nieistotnej błahostce się informuje, grunt, żeby to był NEWS.
Całość stanowczo zajmująca i bardzo ciekawa, pochłaniająca bez reszty, nie radzę zaczynać wieczorem.
Kolejne tomy napisane przez Lizę czytam regularnie w miarę pojawiania się w formie przetłumaczonej na język polski. TUTAJ o początku cyklu.
"Dożywocie" to trochę przewodnik po Sztokholmie, podobnie jak poprzednie części. Znów biorę mój prawdziwy książkowy przewodnik po szwedzkiej stolicy i wertuję przy okazji pojawiania się kolejnych miejsc. Proces czytelniczy wydłużony ale za to urozmaicony. Powieść zaczyna się w "Söder" i już wiem, że chodzi o "Södermalm". Większość "północnych" książek czytam obłożona mapami i przewodnikami, kilkoma, takie tam niegroźne "odchylenie". Mój starutki atlas geograficzny, dopóki nie wróciłam po latach do taśmowego rozwiązywania krzyżówek, pozostawał stale rozłożony na stronie Skandynawii.
Wkrótce trochę więcej o moich "północnych" lekturach.
Przyznaję, że nigdy nie czytałam żadnej książki tej autorki. Ale przez jakiś czas mam ochotę tylko na powieści kryminalne, zwłaszcza te lżejsze. Nie gustuje w thrillerach z siekierą i hektolitrami krwi. Czasami zwykły dramat może okazać się świetną lekturą. Także poszperam w dziale kryminałów za Lizą i zobaczę, może coś zwróci szczególnie mą uwagę.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam cieplutko :)
Tak w ogóle to najbardziej polecam Mankella, jest absolutnie najlepszy :) Ale Lizę bardzo lubię i z pewnością przeczytam wszyściutko, co napisze. Nawet jeśli wejdzie w spółkę z jakimś poczytnym Amerykaninem ;)
Usuń