Uczę się pokonywać opory. Wzięłam do ręki coś zza oceanu. Madeinusa. Richard Paul Evans - "Podarunek" (The Gift). Paczka chusteczek nie wystarczy. Bohater ma Syndrom Tourette'a. Życie chorych na tę chorobę urozmaica przeklinanie w miejscach publicznych, szczekanie lub wydawanie innych zwierzęcych odgłosów, tiki, głosowe (np. chrząkanie) i inne, np. bardzo częste mruganie oczami, potrząsanie ramionami, głową, wykrzywianie ust, tiki dłoni. Autor także cierpi na zespół Tourette'a, opisał więc objawy na postawie własnych doświadczeń. Ale nie na losach Natana Hursta zmagającego się z tikami opiera się główny wątek. Natan spotyka rodzinę w potrzebie, więc odruchowo pomaga. Okazuje się, że kobieta z dwójką dzieci ma poważniejszy problem, niż brak noclegu. Jej syn ma białaczkę i do kompletu wadę serca. Chłopczyk posiada dar. I zaczyna się bardzo ciekawa, ale jednak mocno sentymentalna i smutna historia. Pojawiają się zjawiska dziwne, na przykład odczytywanie aury, opuszczenie ciała. Jest też moment o "pamięci komórkowej".
Zastanawiałam się, po co taka książka, tak bezpośrednio uderzająca w czuły punkt każdego wrażliwego człowieka. Czy tylko "by się dobrze sprzedała"? No i nie wiem. Wydaje mi się, że Evans jednak trochę "żeruje". W każdym razie założył organizację charytatywną na rzecz dzieci. Ale każda jego kolejna książka to bestseller. Przeczytałam dopiero dwie i wydaje mi się, że pisze je na zasadzie poruszenia serca prostym chwytem bezpośrednim, a potem już tylko prostymi słowami opisuje prostą sentymentalną historię. Styl amerykański, żadnego jeziora Hańcza, broń Boże. Inaczej miejscowi nie zrozumieją, a jeśli nie zrozumieją, to im się nie spodoba i nie kupią i nie będzie bestselleru.
I to denerwujące amerykańskie skracane imiona Nate, Lizz. Brr.
Jeśli macie dwie - trzy godzinki na zbyciu, no to może warto przeczytać, bo historia fajna, na opowiadanie, w kobiecym piśmie. Rozciągnięcie jej na książkę, to przesada. Generalnie nie popieram takiego "amerykańskiego" spłycania i rozwlekania.
aro 51
OdpowiedzUsuńBeatko, też spotkałem się z amerykańskim bestsellerem beletrystyki, i nie było to romansidło tylko bardziej ambitna literatura, czytałem go parę lat temu i nawet tytułu i autora nie pamiętam, bo wyleciał mi z pamięci po tym jak doszedłem do piątego rozdziału, w którym zderzyła się moja mentalność z mentalnością Amerykanina, a sprawa dotyczyła podejścia do starych ludzi, a w tej książce do starej matki. I tak pięknie rozwijający się temat przygasł u mnie, gdy autor z obrzydzeniem opisywał odwiedziny głównego bohatera u swojej matki w pensjonacie dla starych ludzi… i nie wiem czy to nie była ta książka, którą teraz recenzujesz. Przyjechał odwiedzić matkę, którą porzucił w przytułku (dla mnie niewyobrażalne), którą wieki nie odwiedzał (dla mnie niewyobrażalne), odkąd ją tam zostawił i któremu już z daleka śmierdział moczem ten przytułek, gdzie było zimno, zimna herbata, zimne „ciepłe jedzenie” i rozciapany deser i ten bohater opisywał to jakby miał pretensję do matki, że w takim miejscu jest, a on nie może wytrzymać w tych warunkach i tym smrodzie dłużej niż piętnaście minut i nie jest to metaforą nienawidzenia matki za błędy w jego wychowaniu tylko oni tacy po prostu są?!
W co którejś amerykańskiej książce ktoś odwiedza matkę w domu starców, podobnie jak w wielu innych książkach "krajów zachodnich". Faktycznie, tu też bohater jedzie do "domu opieki" by odwiedzić matkę po latach, tyle, że ta matka, kiedy syn miał 8 czy 9 lat, zapadła w stan odrętwienia po śmierci drugiego syna, którego ten pierwszy zastrzelił z broni, którą kupił synowi w prezencie tatuś i dał dzieciom, nabitą, do zabawy. A opisy tych cudownych przybytków są zawsze takie same, piekło na ziemi. Amerykanie są inni niż my, mają inną mentalność, żyją "łatwiej". Nie wyobrażam sobie, by odgrzewać herbatę w kuchence mikrofalowej, a u nich to norma. Różnice w naszych mentalnościach to temat rzeka. Ale jest tak, że my coraz więcej, mimo wszystko, od nich przejmujemy. Colę, fastfudy, kawę w kubkach na wynos...
UsuńKiedyś czytałam taką opowiastkę, bodaj góralską, że gospodarz posadził starego ojca na wóz czy sanie i wywiózł do lasu, by go tam, niepotrzebnego już nikomu i będącego tylko obciążeniem, zostawić. Zabrał przy tym swoje własne dzieci. Komentarz dzieci był taki, że muszą sobie dobrze wszystko zapamiętać, na pytanie ojca, po co, odpowiedziały, że po to, kiedy on już będzie stary, zrobić z nim to samo. Ojciec na to zaciął batem i z miejsca zawrócił, posadził starego ojca na piecu, otulił kożuchem i traktował już zawsze z wielkim szacunkiem.
Usuńaro 51
OdpowiedzUsuńTak Beatko, gdzie tu bliskość jak kawę pije sobie sam?
I skąd oni i my w przyszłości
(skoro taki styl życia od nich przejmujemy)
mamy czerpać ciepło drugiego człowieka,
skoro drugi człowiek po przekroczeniu pewnej granicy bliskości staje się dla nas tylko ciężarem.