Tempora mutantur et nos mutamur in illis. Homo sum: humani nil a me alienum puto. Manifesta non eget probatione. Non scholae, sed vitae discimus. Non omnia possumus omnes. Nulla dies sine linea. Nil desperandum. Sapere aude. Nolite timere. Miser, qui numquam miser. Omne ignotum pro magnifico. Cura te ipsum. Si vis pacem para bellum. Concordia res parvae crescunt, discordia vel maximae dilabuntur. Vanitas vanitatum et omnia vanitas. Per scientiam ad salutem aegroti.

sobota, 24 maja 2014

późne uzupełnianie deficytów


Dzieciństwo ubogie we wrażenia i możliwości, taki kraj, takie czasy, takie okoliczności. W biblioteczce "Bardzo dziwne opowieści" Ewy Szelburg Zarembiny (prezent od rodziców na siódme urodziny), "Nowy kiermasz bajek" (baśnie i legendy Warmii i Mazur, szkolna nagroda), "Tajemnica szyfru Marabuta" Macieja Wojtyszki. I jeszcze kilka "Tytusów" nabywanych z nadzwyczaj sporadycznego kieszonkowego. Więc wchłanianie wszystkiego co w telewizorze, czasem teatr tv, czasem film, czasem lekcje języków obcych (Écoutez et répétez). Biblioteka w zbiorczej szkole gminnej. Polonistka, która kazała przeczytać, poza programem, "Faraona" Prusa. Kiedy rodzice kupili malucha (nauczyłam się natychmiast prowadzić, na rowerze nie potrafiłam jeździć, bo nie miałam roweru) i wyjeżdżaliśmy na wakacje, największą frajdą była długa podróż, mniej stacjonowanie w jakimś turystycznym punkcie. Raczej szaro i bezbarwnie, monotonnie, jednostajnie, ilość bodźców kroplą w morzu w stosunku do zapotrzebowania. To był jakiś letarg. Szkoła średnia i harcerstwo, do którego za nic bym nie wstąpiła, gdyby to nie była drużyna wodna. Granatowe twarzowe bluzy i nauka żeglarstwa połączona z wyjazdami nad jezioro. W pierwsze licealne wakacje obóz żeglarski i zdobycie patentu żeglarza jachtowego, szanty, węzły i tęsknota za Omegą. Wesołe wspomnienia z porannego wrzucania do wody prosto z łóżka, w ciuchach, w swetrach (nauczyłam się pływać w tempie błyskawicznym), chrzest wodniacki i nowe imię Zawszona Wanta. Ale kiedy zostałam wytypowana przez drużynę na prawdziwe pływanie, rejs dwutygodniowy non stop, rodzice powiedzieli NIE. I tak skończyło się moje żeglowanie, rejs jachtem ustawiłam na półce. Obok stoją: lot w kosmos, podróż koleją transsyberyjską, zanurzenie na okręcie podwodnym czy rejs transatlantykiem. Ale marzenia nie wyginęły, cały czas siedzą, czają się, w pełnej gotowości. Aktywują się niespodziewanie. Kiedy tylko zaczęłam oglądać "Na koniec świata" (To the Ends of the Earth) pofrunęłam momentalnie na bocianie gniazdo za wzrokiem głównego bohatera płynącego z Anglii do Australii, a w pierwszych minutach serialu usłyszałam, że śpiewam szanty, na głos. Teraz czytam Goldinga, literacki pierwowzór Noblem nagrodzony i czuję się jak za młodu, kiedy był najwłaściwszy czas na tego typu lektury. I nadrabiam, i uzupełniam, a radochę mam bezkresną jak morski horyzont.

I okazuje się, że choć William Golding "Rites of Passage" napisał w 1980 roku, to nie mogłam przeczytać nieprzetłumaczonej, niedostępnej w kraju książki (Nobel i sława od 1983 roku), a nawet gdyby jakoś się dostała w moje ręce, to językowo edukowano mnie systemowo jedynie w przymusowym rosyjskim, a od szkoły średniej także w niemieckim (jedynym "do wyboru" w jedynej szkole średniej w mieście). Moje, ostatnio często praktykowane, motto życiowe, stare, dobre, mądre, ponadczasowe: Lepiej późno niż wcale. Czego i Wam życzę.

środa, 21 maja 2014

"Star Trek Into Darkness", 2013




Nie wiem, dziecinnieję na stare lata czy jeszcze nie wyrosłam, ale przy Star Trek Into Darkness bawiłam się znakomicie. Dobrze zrealizowany, ogląda się płynnie, przyjemnie, z rosnącym zainteresowaniem. Początek - czerwony las na Nibiru, planecie klasy M, zabytkowy szpital, pierwsze pojawienie się Benedicta (I can safe her) - i uległam, film mnie rozbroił. Podobał mi się Spock, w połowie człowiek, w połowie Wolkanin (?), świetny w tej roli Zachary Quinto. Zabawny Simon Pegg jako Scotty, cudny akcent. Chekov - w sumie rola także komediowa z powodu silnego akcent. Sulu (John Cho) - też lubię, pamiętam z serialu FlashForward. I w tym wszystkim czarny charakter, zło wcielone, Khan (Benedict Cumberbatch), gdybym nie oglądała wcześniej Little Favour, to byłabym mocno zaskoczona. Do tego grał jak w teatrze, ilość zmian wyrazu twarzy na minutę chyba rekordowa. Sympatyczny wątek męskiej przyjaźni między Spockiem i Kirkiem.

Bajka kosmiczna, latające ustrojstwa i wartości w uproszczonej wersji. Ale całość kupuję, chętnie, w odległej przyszłości, obejrzę z wnukami :)

"W ciemność. Star Trek"
(Star Trek Into Darkness)
USA 2013
Reżyseria: J.J. Abrams
Scenariusz: Alex Kurtzman, Damon Lindelof, Roberto Orci

wtorek, 20 maja 2014

Ford Madox Ford - "Saga o dżentelmenie"





Narastająca z każdą minutą oglądania sympatia do miniserialu
"Parade's End" (Koniec defilady) skłoniła mnie do natychmiastowego przeczytania pierwszej części literackiego pierwowzoru Forda Madoxa Forda. Instynkt nie zawiódł, książka jak dla mnie napisana. Od dialogów, zwłaszcza od kwestii wygłaszanych przez Christophera Tietjensa, nie mogłam się oderwać. Chciałam skserować każdą ciekawą stronę, ale szybko uświadomiłam sobie bezsens tego zamiaru. Boli mnie fakt nieprzetłumaczenia pozostałych trzech tomów tetralogii, obawiam się, że mój średnio zaawansowany angielski nie wystarczy do ogarnięcia całego bogactwa powieści.


Żona Krzysztofa Tietjensa, Sylwia, wyjeżdża z kochankiem. Dżentelmen, zamiast się rozwieść, kryje żonę opowiadając, że wyjechała opiekować się chorą matką. Po mieście zaczynają krążyć plotki, że Tietjens zdradza żonę i że żyje ponad stan. Krzysztof jest człowiekiem tyleż mądrym, co porządnym, a jego jedynym przewinieniem jest brak pędu do robienia kariery. Poznaje młodziutką sufrażystkę Walentynę Wannop, córkę zmarłego przyjaciela ojca. Od pierwszego niemal spotkania są sobą zaintrygowani, ale na odległość, kontaktują się sporadycznie. Generał lord Campion, najstarszy przyjaciel ojca Krzysztofa, przypisuje mu romans z panną Wannop, co podejrzewanego początkowo tylko śmieszy. Niewinny, nie ma ochoty na tłumaczenie się, co wzięte zostaje za przyznanie się do przypisywanych niecnych czynów. Krzysztof podejmuje drobne działania dla ochrony demonstrujących kobiet, kryje także przyjaciela i stara się go wyplątywać i odciągać od wikłania się w romanse, pożycza mu też duże kwoty pieniężne i pomaga w awansach. Sam, kompletnie nieświadomy, pogrąża siebie, gdyż zupełnie nie dba o pozory, posądzony jest o rozrzutność, niemoralność a nawet zdradę. Plotki i pomówienia, krążąc, nabierają impetu, przypisują mu nieślubne dziecko, dwie kochanki, debet w banku. Ojciec Krzysztofa, wierząc w nie bezkrytycznie, popełnia samobójstwo. W międzyczasie wybucha Great War, Krzysztof idzie na front, ranny traci czasowo pamięć, wraca do domu. Sylwia jest piękna, ideał kobiety, raczej zakochana w mężu, w jakimś sensie nawet mu oddana, ale małżonkowie prowadzą osobne życie. On nie może zapomnieć o Walentynie. Historia urywa się, kiedy Krzysztof po raz drugi wyrusza na wojnę, ciąg dalszy w trzech nieprzetłumaczonych tomach.

Trochę trudno było przedrzeć się przez czasowe przeskoki, wewnętrzne monologi, ale przypomniał mi się Joyce, pojawiła się też dedukcja (!) i już czytanie śmigało. Ford Madox Ford pokazuje ciekawe mechanizmy zarządzania wojną, zasobami ludzkimi, manipulowania statystykami. Doskonale pokazuje stan dysfunkcji uszkodzonego mózgu geniusza. Pokazuje funkcjonowanie machiny pomówień. A czytelnika trzęsie, kiedy w powieści kolejna osoba zawierza obmowie, wysnuwa niewłaściwe wnioski. 

Krzysztof pozostaje nieświadomy lub obojętny, nie walczy, nie lawiruje, nie dokonuje autoprezentacji. Przestaje go interesować dotychczasowe otoczenie, świat, w którym nie liczą się wartości rzeczywiste, a jedynie stwarzane pozory. W którym manipulowanie informacją albo człowieka winduje, zapewnia karierę, albo go niszczy.

Porównanie z serialem wywyższa książkę, oczywiście. Opis Tietjensa pobudza wyobraźnię i kreuje postać znacznie odbiegającą od filmowego wizerunku. Na szczęście potrafiłam się całkowicie odciąć od filmowej, całkiem nietrafionej, Walentyny. Tak jakby przyszła na casting do roli współczesnej nastolatki i została pomyłkowo wybrana do innej, cofniętej o sto lat. Książkowa Walentyna budzi wielką sympatię i rozumiemy, czemu dochodzi do wzajemnej fascynacji. Filmowe dialogi zostały skrócone i odarte z błyskotliwości.

Ulubione książkowe teksty:
- Uleczyłem nogę kanarka żony policjanta.
- Wyglądał jak papużka, ale się nie obraził.
- Tietjens spojrzał na nią pilnie, z zainteresowaniem zmartwionej sroki.
- Sylwia rozdęła nozdrza.
- Miasto przepastne (o Londynie).
- Pociąg biegł gładko niczym brytyjskie papiery wartościowe gwarantowane przez rząd.
I wiele innych.

Koleżanka wkurzona tłumaczeniem, a ja cieszę się, że w ogóle jakieś jest. Denerwujące spolszczenie imion. Ale i tak dziękuję i proszę o ciąg dalszy. Pilne.


Ford Madox Ford 
"Saga o dżentelmenie" 
(Some Do Not...) 
rok wydania: 1924 
wydanie polskie: 1997, przekład: E. Kay

poniedziałek, 19 maja 2014

małe zielone i uzależnia


Małosolnych czas nastał. Dobro narodowe. Ale uzależniają błyskawicznie, po pierwszym kontakcie. Kiedy wyjadłam pierwszą partię własnej roboty, dzień nie minął, a pobiegłam po następny zestaw ogórki + wiązanka, aż się kurzyło. Skutki uboczne - na razie brak. A samo "nastawianie" zielonego słoja idzie błyskawicznie, w życiu nie podejrzewałabym się o aż taką biegłość kulinarną.

Uzależniam się też coraz bardziej od literatury angielskiej. Książka - Wielka Brytania, film - USA, w takiej konfiguracji rzeczy same zdają się układać. Oprócz ekranizacji, bo na przykład "Duma i uprzedzenie" - to tylko z Colinem Firthem i obowiązkowo UK. Choć obejrzałam trzy części Millennium w całości, oczywiście wersja europejska, zawsze lubiłam brzmienie języka szwedzkiego.

Złożyłam uroczystą przysięgę, że nie przeczytam pewnej książki, mianowicie czwartego tomu trylogii Millennium, której napisanie wydawnictwo komuś ZLECIŁO. Ze względu na pamięć o Stiegu Larssonie. Okazuje się, że granice żerowania nie istnieją.

Noc Muzeów, rok temu spędzona na Stadionie Narodowym, zagnała mnie do ministerstwa wewnętrznego, gdzie nakarmiono mnie krówkami z Orzełkiem i pobrano mi odciski palców ;) Chciałam do ambasady Włoch, ale obowiązywały wcześniejsze zapisy.

A po małosolnych to nawet ząbki czosnku z dna słoja wyjadam. Pogrążam się w nałogu...


czwartek, 15 maja 2014

"Sugar Man", (dokument) 2012



Polecano mi gorąco obejrzenie, tylko z grubsza mówiąc, o czym opowiada. Żeby nie czytać recenzji, i tak z kilku źródeł, z moim synem włącznie. Że o takim jednym nieznanym muzyku z dawnych czasów. Obejrzałam, to dokument! Dziwny, ale OK, historia ciekawa, warta poznania. Zdobywca Oscara w 2013 roku, także innych nagród filmowych. A teraz słucham płyty "Cold Fact" z 1970 roku. I rozmyślam o podanej wczoraj informacji o zejściu z tego świata reżysera Sugar Mana. Miał 36 lat. Zrobił tylko ten jeden film.

"Sugar Man"
(Searching for Sugar Man)
film dokumentalny
Szwecja, Wielka Brytania 2012

Scenariusz i reżyseria: Malik Bendjelloul
(14 września 1977 - 13 maja 2014)

środa, 14 maja 2014

"Confetti", 2006



Skromna lekka komedyjka z dużą dawką brytyjskiego humoru. Stylizowana na dokument, z improwizowanymi dialogami. Trzy pary narzeczonych stają do konkursu organizowanego przez magazyn "Confetti", na najbardziej oryginalny ślub. Wybór ma się dokonać pomiędzy parą nudystów, parą tenisistów i parą chcącą upodobnić swój ślub do musicalu. Nagrodą jest nowy dom. Tenisistka tydzień przed ślubem postanawia zoperować sobie nos. Regulamin konkursu nie pozwala na nagość, ale nudyści są stanowczy (autentycznie spacerują nago przed kamerą). Odbywają się męczące i stresujące próby, przymiarki, pary chodzą na terapię przedmałżeńską. Organizatorzy ślubów (para mężczyzn) dwoją się i troją, pocieszają, biorą nawet pod swój dach jednego z narzeczonych, wypędzonego przez przyszłą teściową (uroczy Martin Freeman).

"Confetti"
Wielka Brytania 2006
Reżyseria: Debbie Isitt
Scenariusz: Debbie Isitt

wtorek, 13 maja 2014

"Homo Faber" (reż. Volker Schlöndorff)



Film według powieści Maxa Frischa o tym samym tytule. Lata temu miałam szczęście trafić na różnych przeglądach filmowych na dzieła Schlöndorffa, do teraz jest jednym z moich filmowych mistrzów. Przypomniałam sobie Homo Faber po latach z sentymentem. Oczywiście nie pamiętałam zakończenia, więc napięcie rosło, od katastrofy lotniczej począwszy. Sam Shepard, zabójczo przystojny, wysoki, czarujący głosem (na mój użytek tego typu głosy określam "jak z filmów Kubricka"), poznaje Sabeth (Julie Delpy), delikatną, uroczą, śliczną dziewczynę, do tego mądrą i wykształconą. I bardzo niezależną. Podczas rejsu statkiem do Paryża zaczynają coraz częściej ze sobą spędzać czas. Odnajdują się w Paryżu i postanawiają wyruszyć w podróż po Europie. Z niespodziewanym finałem w Grecji. Klasyka, jeśli ktoś ma do nadrobienia, to czas najwyższy.

"Homo Faber"
Francja, Grecja, Niemcy, Wielka Brytania 1991
Reżyseria: Volker Schlöndorff
Scenariusz: Rudy Wurlitzer, Volker Schlöndorff

poniedziałek, 12 maja 2014

ręka na pulsach


Skutkiem ubocznym odwiedzin Benedicta Cumberbatcha w naszym peryferyjnym kraju było zarejestrowanie offowego festiwalu, który, pod nieobecność mojego filmowego syna, pewnie w ogóle bym przegapiła. W zaistniałych okolicznościach posiadam nawet wiedzę o zwycięzcy. "Eastern Boys". Zdecydowanie przekierowałam się na Europę, jeśli chodzi o kulturę i amerykański tłuściutki bestseller, który dziś do mnie trafił na krótko, jest mi całkowicie nie po drodze.

Świat wkoło wiruje jakoś szybciej i szybciej, jakby ktoś nieustannie podkręcał tempo, jakby manipulował czasem skracając go niepostrzeżenie codziennie o parę sekund, czasem minut. Tym kimś jesteśmy my sami. Ciągle chcemy trzymać rękę na pulsie, tylko tych pulsów zatrzęsienie, a ręka jedna, no dobrze, dwie, ale druga potrzebna do innych czynności. Stroję ucho, łowię to co dla mnie najistotniejsze i tam podążam, resztę bez żalu lekceważąc.

Śnił mi się dziś rok mojej śmierci, dziwne. Szmat czasu przede mną, jeśli wierzyć snom. Chyba pora najwyższa zacząć sobie organizować długą emeryturę.

Arnaud Rebotini - "Whos Gonna Play This Old Machine"



sobota, 10 maja 2014

"Marple: Murder Is Easy", 2008



Margaret Rutherford - nie ma doskonalszej Panny Marple. Jestem i pozostanę wierna jej wizerunkowi. Wyłamałam się na chwilę, czego się nie robi dla ulubionego aktora. Co, bynajmniej, nie było torturą, jako, że Agathę przeczytałam prawie w całości i jej utwory uwielbiam pod każdą postacią. Preferuję książki, nie za dobrze toleruję odstępstwa scenarzystów. W niniejszej odsłonie filmowa (serialowa) wersja różni się od książkowego oryginału. Którego nie pamiętam, bo czytałam kilkanaście lat temu, ale tak słyszałam.

Panna Marple (Julia McKenzie) przyjeżdża do Wychwood, malutkiej mieściny, by odkryć przyczynę niespodziewanej śmierci poznanej w pociągu starszej pani. Wspomagana przez Luca Fitzwilliama (dość obszerna rola Benedicta Cumberbatcha), byłego policyjnego detektywa, przy współpracy miejscowego konstabla Reeda (znany z Sherlocka - The Hounds of Baskerville - Russell Tovey), odkrywa minione wydarzenia i odnajduje osobę, która po cichu pomaga przenosić się na tamten świat kolejnym mieszkańcom miasteczka. Film nie najwyższych lotów, a zdecydowanie najsłabszym punktem drewniana kukłowata Amerykanka. Ale fajny małomiasteczkowy klimat, doskonali aktorzy, no i doskonały Benedict jako przystojny detektyw, tylko "nieco" mniej błyskotliwy niż Sherlock, ale również jeżdżący na motocyklu.



"Morderstwo to nic trudnego"
(Marple: Murder Is Easy)
Wielka Brytania 2008
seria: "Agatha Christie's Marple"
sezon 4, odcinek 2

monstrualne rekwizyty



Teatr zwiedziłam od zaplecza. Pod stopami miałam deski największej sceny operowej świata. Teatr Wielki - Opera Narodowa. Ponad godzinna wędrówka i obejrzane może 10 procent gigantycznej budowli. Ależ to fabryka, ilu rzemieślników, miasto w mieście, z hotelem, jadłodajnią i ambulatorium. Wszystko duże, wysokie, korytarze zawalone rekwizytami, windy wielkości wagonu kolejowego (jechałam, będzie mi się teraz śniło po nocach). Trwała próba baletu, więc tylko przez lufcik.


Szkoda, że nie włączyłam lampy przy byku z Carmen. Jest gigantyczny, jednolity, nie do rozmontowania. Stoi sobie nieużywany w kącie od kilku lat.

Z okna sali prób chóru, do którego wspinanie po drabince, można dojrzeć kwadrygę z frontu dachu.


 zdjęcia: xbw