Tempora mutantur et nos mutamur in illis. Homo sum: humani nil a me alienum puto. Manifesta non eget probatione. Non scholae, sed vitae discimus. Non omnia possumus omnes. Nulla dies sine linea. Nil desperandum. Sapere aude. Nolite timere. Miser, qui numquam miser. Omne ignotum pro magnifico. Cura te ipsum. Si vis pacem para bellum. Concordia res parvae crescunt, discordia vel maximae dilabuntur. Vanitas vanitatum et omnia vanitas. Per scientiam ad salutem aegroti.

czwartek, 23 sierpnia 2012

pokoncertowe wspomnienia


Cyprien Katsaris to ulubiony wykonawca "znajomego z sieci" :). Nie wybierałam się na koncert, choć chciałam, na zasadzie: "En la vida no hay tiempo (y dinero) para todo"*. Chciałoby się między innymi polecieć na księżyc albo przynajmniej w kosmos, no choć samolotem, balonem. Chciałoby się przeczytać wiele książek, obejrzeć setki filmów, wysłuchać tego całego istniejącego ogromu muzyki, no i być na wielu koncertach. Zaproszenie na koncert Cypriena Katsarisa spadło nagle z nieba, dziękuję! :) Nawet nie zdążyłam przeczytać programu.

Maestro grę rozpoczął "od siebie", tzn. chyba od własnych kompozycji, sądząc po programie, z którym zapoznałam się PO koncercie. Pierwsza połowa to było nieustające szemranie, plumkanie, ptasi świergot, trele i ogólnie wiele radości. Sielanka, może dwa czy trzy razy przerwana głośniejszymi momentami. Miałam więc pasmo muzyczne "anonimowe", nie wiedziałam kto skomponował i było mi z tym nadzwyczaj dobrze, Wszystko było jakby jedną kompozycją. Niezwykła artykulacja dźwięku przede wszystkim, coś wspaniałego. Słyszałam cymbały! Maestro był przesympatyczny, od czasu do czasu zagadywał publiczność, a to, że gorąco, że klimatyzacja nie za dobrze działa, a to, że nie podobało mu się jak on sam zagrał. Przecierał czoło chusteczką, przekładał stosy nut i troszkę chyba robił specjalny show, jego zachowanie było lekko zabawne ale w sposób kontrolowany, uroczy. Budziło sympatię i uśmiech, przybliżało artystę i publikę. Wszyscy chyba bez wyjątku siedzieli w dobrych humorach, muzyka płynęła harmonijnie, bez szarpania, bez "zgrzytu" (co nie jest takie oczywiste, nawet w przypadku znanych artystów). Aż może ciut za monotonnie się zrobiło, zresztą, co kto lubi. Po przerwie Chopin. I trochę zdziwienia i odmienności od tego co "wgrane" w nasze polskie głowy. Większość przepięknie "wygrana", ale były też jakby obszary muzyki "martwe", zapomniane, pominięte, ograniczały się do kilku nutek od czasu do czasu, ale mnie to trochę "raziło". Largetto koncertowe z drugiego koncertu f-moll wyrwane z kontekstu i bez orkiestry trochę mnie zszokowało, ale było tak piękne, że nawet zagrane nieco odmiennie od moich oczekiwań zachwyciło. II koncert fortepianowy Liszta bez orkiestry zupełnie mnie zdezorientował, choć jeden ze środkowych momentów zagrany został wzorcowo, usłyszałam idealną harmonię i idealne piękno. No i po takiej potężnej dawce szemraninki ten Liszt zupełnie mi nie pasował. Jakkolwiek zagrany był ciekawie i bardzo dobrze, to jednak z takim graniem muszę się oswoić, stopniowo wysłuchać kilka razy, co w warunkach "live" jest nierealne, no, chyba, że zawrę kiedyś bliższą znajomość z jakimś "fortepianistą". 

Po koncercie artysta wyszedł do publiczności, by pogawędzić, pouśmiechać się, złożyć autografy. Przed wejściem do sali koncertowej jest takie stoisko z płytami i książkami, właśnie za nim stanął maestro, bardzo właściwie, bo trochę nieprzyjemnie w byle jakim wąskim korytarzu za sceną, oby zwyczaj się utrwalił!

* W życiu nie ma czasu (i pieniędzy) na wszystko"


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz