Penderecki skomponował "Metamorfozy" w 1995 roku dla Sophie Anne Mutter. Może dlatego tak chętnie wysłuchałam, bo akurat Sophie Anne Mutter bardzo lubię, wyjątek. Wykazuję się dosyć słaba tolerancją jeśli chodzi o skrzypce, stanowczo wolę fortepian. Kiedyś słuchałam romantyków rosyjskich, potem Mozarta, jeszcze później Rachmaninowa, po nim Chopina. Muzykę współczesną zawsze uważałam za skrajne szaleństwo żywcem wyjęte z głowy obłąkanego melomana, narastający niepokój nie do wytrzymania. Przy "Metamorfozach" przełamałam się jak Lewandowski w meczu z San Marino. Zaczynam iść szerokim pasmem obejmującym powoluteńku muzykę dwudziestego wieku. A najważniejsze pozostaje wykonanie.
Kristjanowi opadała ciągle grzywka (zaleta transmisji tv, w sali koncertowej widać tylko plecy dyrygenta), poprawiał ją sobie co chwilę, a ja cała w strachu, że ktoś z orkiestry niewłaściwie zrozumie gest i zafałszuje.
aro 51
OdpowiedzUsuńpięknie opowiedziane
Pięknie było przeżyć, opowieść skutkiem ubocznym :)
Usuńaro 51
OdpowiedzUsuń:-)