Od lat uważam Requiem Mozarta za najpiękniejszą muzykę, jaka została dotychczas skomponowana. I choć na co dzień wolę fortepian, więc romantyków rosyjskich, Chopina i koncerty fortepianowe, to od czasu do czasu miewam "napad" na najsłynniejszą mszę żałobną d-moll, często, kiedy patrzę na góry, w albumie albo na ekranie, bo w realu dawno nie byłam. A ostatnio Requiem odtwarza się w mojej głowie automatycznie, kiedy czytam relacje z górskich wypraw.
Wielokrotnie chciałam posłuchać na żywo, ale bałam się swojej reakcji. Odważyłam się dopiero w czasie ubiegłorocznej akcji (link1) Warszawskiej Opery Kameralnej (link2) pod Ministerstwem Kultury na Krakowskim Przedmieściu (link 3), de facto pod Pałacem Prezydenckim, jako że budynki stoją vis-à-vis. W letni słoneczny dzień i w kulturalnej atmosferze obywatelskiego nieposłuszeństwa w słusznej sprawie ;)
Nie przeszkadza mi świadomość, że utwór nie jest w całości autorstwa Wolfganga Amadeusza, że sporo dołożył Süssmayr, ponieważ zrobił to według ścisłych wskazówek mistrza. Zawsze też można posłuchać Requiem w wersji okrojonej do fragmentów wyłącznie mozartowskich.
Mozart po KV 626 nie skomponował już niczego, chyba, że w niebiesiech.
Szukałam najpełniej brzmiącej wersji. Dyryguje John Eliot Gardiner, wykonuje The Monteverdi Choir and The English Baroque Soloists.
I jeszcze, dzięki internetowym "wtykom", od najlepszego mozartologa wśród moich znajomych z forum wersja oryginalna niedokończona: [1/3] - [2/3] - [3/3]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz