Wędrujemy przez miasto z A zwanym Z, drugi dzień deszczowej wiosny. Krople spadają, moczą nam kaptury i fryzury, czasem rozpuszczają się w powietrzu i przez chwilę jest tylko pochmurno. Przystanek na bułkę z pieczarkami. No nic mi się nie chce. Ale to tak zupełnie nic. Nawet czytać. Nawet iść. Ale idę, poniekąd na holu. Z wstępuje na karmę frytkową, ja pod zewnętrznym daszkiem czekam, wdychając ożywcze śródmiejskie powietrze. Wyciągam Marka Twighta jak królika z kapelusza i czytam, jak zawsze marzył o tym, by zostać zjedzonym przez szczury. I czytając w deszczu i spalinach jego ekstremalne wspinaczkowe młodzieńcze wywody porządkują mi się sprawy w głowie i już mam plan weekendowy. Obejrzę "Tumor Witkacego" i oskalpuję jakąś biblioteczną półkę z wierszy, może Mirona. Zahaczam jeszcze o Operę Kameralną, biorę darmowe wejściówki, zgarniam z biblioteki cztery książki Białoszewskiego i życie znów nabiera tempa.
Mark Twight - cicha woda. Jak dobrze, że się natknęłam. Mentos w koli.
Lubicie sonatki Scarlattiego? A Eduarda Kunza?
Świat pocztówek wysyłanych z podróżny przez codzienność szarego życia i Tobie, Beatko, jak widać nie bywa obcy. I być może w wiosennych Twych kroplach deszczu i w tańcu mojej Śniegulki zabrzmiała ta sama muzyka. Czy mogło być inaczej, skoro powstały w tym samym czasie? :-)
OdpowiedzUsuńNo właśnie nie było muzyki tego dnia w ogóle, ale jak widać i dni bez muzyki są do czegoś w życiu potrzebne, bo kiedy ona w końcu znów rozbrzmiewa, zaczynamy doceniać bardziej.
UsuńAle Twoja Śniegulka zdecydowanie tańcowała jakiegoś walczyka :)
aro 51
OdpowiedzUsuńBeatko,
to Twoja proza?
Jestem pod wrażeniem...
...i jakże do niej pasuje ten koncert.
No patrz, Aro, miał być zapisek fragmentu życia w poście na blogu, a wyszła proza :D
UsuńScarlattiego słucham nadzwyczaj często i właśnie w tym wykonaniu Kunza, odkąd Bartus wrzucił link na forum. Są błędy, ale co z tego, całość przepiękna, a Eduard czaruje.