Tempora mutantur et nos mutamur in illis. Homo sum: humani nil a me alienum puto. Manifesta non eget probatione. Non scholae, sed vitae discimus. Non omnia possumus omnes. Nulla dies sine linea. Nil desperandum. Sapere aude. Nolite timere. Miser, qui numquam miser. Omne ignotum pro magnifico. Cura te ipsum. Si vis pacem para bellum. Concordia res parvae crescunt, discordia vel maximae dilabuntur. Vanitas vanitatum et omnia vanitas. Per scientiam ad salutem aegroti.

czwartek, 16 października 2014

odreagowanie


I znów wspomnienie sprzed mniej więcej dwudziestu lat. Sobota, służbowy wyjazd do Łodzi, dwa auta osobowe, lepszym jedzie szef i pracownicy, reszta w dużym fiacie, w tym ja, chyba w sumie dziesięć osób. Prowadził młody chłopak, towarzystwo rozrywkowe, śmiech i głośna muzyka. Fajny wypad, nikomu nie przeszkadza, że służbowy. Chyba był październik, jeszcze ciepło, dość dobra pogoda. Wieczorkiem powrót do Warszawy. Trochę niepokorna byłam jako pracownik, nie bałam się w słusznej sprawie zadrzeć z szefem. Ten poprosił, żebym się zamieniła z jedną z dziewczyn i jechała z nim, chciał ze mną przez drogę pogadać. Gnamy do domu, lepsza bryka wyrywa, fiat został gdzieś w tyle. Prawie pod Warszawą telefon, fiat miał wypadek, szef zielenieje, zawraca i pędzimy z powrotem. Dojechaliśmy do miejsca wypadku, zamiast fiata kupka pogiętej blachy, wokół migające światła i policjanci. Miałam tam być. Nogi się uginają, w głowie jedna myśl, co z ludźmi. Dość histerycznie pytam policjantów, czy żyją. Wszyscy na tym świecie, poodwożeni do szpitala. Pokancerowani mniej lub bardziej, ale w sumie spoko. Młoda śliczna dziewczyna z którą zamieniłam się na samochody, ma mocno uszkodzoną twarz. Po opatrzeniu będą mogli wrócić do Warszawy, część pociągiem, za nic nie chcą wsiąść do samochodu. Wracamy z kumplem autobusem. Zrobiło się późno. Jedziemy do mnie na minutkę, zabieramy czapki, rękawiczki i szaliki i pędem na dworzec, na nocny do Zakopanego. Rano prosto z pociągu w góry. Dziki spontaniczny wypad, Zakopane i Tatry piękne jak nigdy, na fali potężnego odreagowania. Na Giewont weszło się jakoś samo, pamiętam zamarznięte jagody na krzaczkach obok szlaku. Po zejściu jeszcze wędrówka przez miasto i już nocny powrotny. Prosto z pociągu do pracy, to już poniedziałek.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz