Tempora mutantur et nos mutamur in illis. Homo sum: humani nil a me alienum puto. Manifesta non eget probatione. Non scholae, sed vitae discimus. Non omnia possumus omnes. Nulla dies sine linea. Nil desperandum. Sapere aude. Nolite timere. Miser, qui numquam miser. Omne ignotum pro magnifico. Cura te ipsum. Si vis pacem para bellum. Concordia res parvae crescunt, discordia vel maximae dilabuntur. Vanitas vanitatum et omnia vanitas. Per scientiam ad salutem aegroti.

czwartek, 9 października 2014

szybko, coraz szybciej


Latka lecą. Przechodzę na emerycki tryb funkcjonowania. Choć mam 45. Nie lubiłam parków, tego sztucznego, pielęgnowanego jak ogród stwora. Gardziłam parkami, wolałam do lasu. Przyłapałam się na coraz radośniejszym wędrowaniu chociażby do takich Łazienek, już bez podskórnego marudzenia, że niby ok, ale co las, to las. A tam po remoncie ładnie, po prostu ładnie, estetycznie, czyściutko, harmonijnie. Tylko ktoś poustawiał jakieś żółte paskudztwa kwietne pod Chopinem, w donicach, chryzantemy chyba. Aż mi skóra cierpnie, kiedy przechodzę obok, brrr.

Dopadła mnie jakiś czas temu niemoc kręgosłupowa, znienacka, czytałam, że to kapryśna choroba. Dobrze, że w domu były przeciwbólowe tabletki i telefon pod ręką. Rwa kulszowa, lumbago, ischias - jak zwał tak zwał, połamało mnie dokumentnie. Kto nie przeżył, ten niech w błogiej nieświadomości pozostanie. Stać nie sposób, siedzieć nie sposób, chodzić czasem po ścianach trochę można powyginanym w esy-floresy, ba, ale jak wstać. Leżenie jedynie w bezruchu, ewentualnie można poruszać kończynami. A w chałupie tylko ja i paprotka. Dobrze, że miałam akurat co jeść. Wędrówka do kuchni czy łazienki mierzona w kwadransach. Chyba trzeciego dnia zrobiłam sobie rano herbatę i zostawiłam w kuchni nieopatrznie, usiadłam na chwilę i po herbatę wróciłam po trzech godzinach, no miodzio doświadczenie, kiedy pierwszy łyk picia prawie w południe. Po kilku dniach puka sąsiadka i pyta, czy mogę jej kupić bułki. No to poszłam, udało się, sobie też zaopatrzenie przyniosłam. I znowu mogłam pochorować. Szkoda, że czytanie prawie niemożliwe, w każdym razie utrudnione, każda książka za ciężka. Ale przeżyłam i dziesięć dni później byłam nawet na całonocnej imprezce. Synoczek przyjechał na krótko, pierwszy urlop, poznałam go po okularach, wszak minęło od jego wyprowadzki siedem miesięcy.

Zdarzyło mi się jechać autobusem, w kiosku pani przed nosem zaciągnęła żaluzje, w sklepach okolicznych nie ma biletów. Wsiadłam bez, bo czas naglił, w portfelu zł 2 i zł 20 w papierku. Bilet 4,40. Kierowca mnie pogonił, automat 20 w papierku nie łyknie. Patrzę litościwie po ludziach, ktoś rozmienił na 2 po 10 a ja dalej bez biletu. W końcu anioł w ludzkiej postaci (no jak często się zdarza?) mówi, że mogę jechać jako opieka tej ludzkiej postaci, bo jej (kobieta) przysługuje opiekun za free, a jedzie sama. No to się "zaopiekowałam" ;) Gadałyśmy całą drogę a przy wysiadaniu jeszcze raz aniołce serdecznie podziękowałam. Wróciłam na piechotkę, taka piękna pogoda była, że przejście per pedes z dzielnicy do dzielnicy nie wydawało się szaleństwem. Kręgosłup nawet nie pisnął. Przypomniał mi się Chodzący Herzog, Werner Herzog, który potrafi miesiącami wędrować na własnych nogach. Może zacznę go wreszcie słuchać i też zacznę chodzić, więcej i częściej. Lubię chodzić. Przeraża mnie szerząca się moda na bieganie. Też kiedyś biegałam, sama dla siebie, dla przyjemności, przeważnie o zachodzie słońca, już od czasów ogólniaka. Ostatni raz chyba z dziesięć lat temu umówiłam się na bieganie po Lasku Bielańskim z bardzo wysportowaną koleżanką. Dałam radę! Ale teraz mnie od biegania odrzuca, po cichu marzę tylko o biegówkach. Ale chodzenie zamierzam uskuteczniać, do oporu. Szkoda, że wokół tyle spalin, ludzkość jak zwykle skupia się nie na tym, co najważniejsze. A przecież wyeliminowanie smrodu z rury to nic takiego, trzeba tylko zacząć proces przejścia od świata w toksycznym smrodzie do świata ze świeżym powietrzem. Najpierw chcieć, potem zaplanować, na koniec wdrożyć, stopniowo. I już. Prawda, że proste?

Postanowiłam nie umrzeć przed setką. Nie zrobię tego mojemu synowi. Denerwuje mnie to, że jestem sierotą, od 22 lat pół i od 2 pełną sierotą. Wolałabym nie być. Móc zadzwonić do rodzica, obojętnie którego, pojechać czasem do domu. Dziś przechodził koło mnie na ulicy jakiś dorosły facet w garniturku i rozmawiał z mamą, a ja mu zazdrościłam. Taki los późno urodzonych dzieci.

Znów oglądam filmy, po raz pierwszy w życiu mam ochotę obejrzeć zaległości w temacie kino polskie. Już zaczęłam. Oglądam też taką jedną telenowelę meksykańską po portugalsku, zajmujące, polecam. Czytam namiętnie Makuszyńskiego. Może na blogu zrobi się bardziej filmowo, ale nadal książkowo.

A póki co znów mam w domu jesień średniowiecza, znowu robotnicy, rury, kaloryfery, zawory, stuki, kurze, hałasy, piłowania. Znów mi przyjdzie zespół stresu pourazowego neutralizować całymi tygodniami, choć może spróbuję szybciej się uporać, tym razem. Panowie tankują w przerwach między cięciem rur, a może tną w przerwach między tankowaniami. I nie mogę ich po prostu nie wpuścić, bo oni muszą zrobić swoje w całym budynku. Dam Wam radę, omijajcie stare budownictwo. Co z tego, że cegła i fajne grube mury.

W Lidze Mistrzyń Medyk dwa do przodu ze Szkotkami z Galsgow :) Ale F1 to będę się teraz bała oglądać. W sobotę bitwa na Narodowym, we wtorek następna. Co to będzie, co to będzie. See You Later Alligator.

5 komentarzy:

  1. kochana - do emeryckiego trybu ci jeszcze na szczescie daleko , a i o twojej dlugozywotnosci przekonana jestem :-) - mnie tez od biegow odrzuca , za to chodze z kijami - tak na nartach bez nart ;-P - buziaki

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ania, Ty młodzież jeszcze, co WY MŁODZI możecie wiedzieć ;) Czasem, zwłaszcza wespół z dolegliwością fizyczną, emeryctwo takie mnie dopada. Ale jeszcze beretu nie wdziewam.

      Usuń
  2. Dziękuję Ci, xbw, za otwartość płynącą z serca. Wzruszyłam się dzisiaj u Ciebie.

    I tak mnie trochę ustawiłaś, bo czasami mnie złoszczą telefony do Rodziców i od Rodziców. Zamiast się cieszyć, że mogę dzwonić :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziś dzwoniła moja mama "chrzestna", choć to tylko moja starsza kuzynka. Niedługo pojadę ją odwiedzić, co mnie cieszy.

      Dosiu, opowiem Ci coś... Rok temu, mniej więcej w rocznicę śmierci ojca i 21 rocznicę śmierci mamy, słucham radia przez telefon komórkowy, w słuchawkach, transmisja koncertu Chopina, myśląc, chcąc nie chcąc, o tych obu rocznicach, leżę, oczy zamknięte. Nagle radio milknie, bo dzwoni telefon. Dziwne uczucie wyrwania ze świata muzyki i rozmyślań, wtargnięcie oraz ingerencja, czułam się jak wyrwana budzikiem z głębokiego snu. Odbieram i słyszę: "To ja, mama". Ależ mnie zatkało, dreszcz po plecach przeleciał. Dezorientacja trwała ułamek sekundy. Potem okazało się, że to zwyczajna pomyłka, pani dzwoniła do swojej córki i wybrała niewłaściwy numer...

      Usuń
    2. To musialo byc niesamowite uczucie i przezycie. Za te historie rowniez Ci dziekuje.

      Usuń