Tempora mutantur et nos mutamur in illis. Homo sum: humani nil a me alienum puto. Manifesta non eget probatione. Non scholae, sed vitae discimus. Non omnia possumus omnes. Nulla dies sine linea. Nil desperandum. Sapere aude. Nolite timere. Miser, qui numquam miser. Omne ignotum pro magnifico. Cura te ipsum. Si vis pacem para bellum. Concordia res parvae crescunt, discordia vel maximae dilabuntur. Vanitas vanitatum et omnia vanitas. Per scientiam ad salutem aegroti.

poniedziałek, 3 marca 2014

690 kilometrów


Słyszałam dziś rano, że wojny nie będzie, a jeśli, to taka "łagodna" i szybko się skończy. Nie cytuję, przetworzyłam sobie czyjąś wypowiedź z telewizora. Polacy w 39. też tak mówili, że jeżeli w ogóle to szybko się kończy. Byłam pod ambasadą Ukrainy, morze zniczy i kwiatów, także wiele zdjęć "w czarnych ramkach". Kiedy spojrzałam w twarz na pierwszym z brzegu, pociekły mi łzy i nie mogłam ich długo pohamować. Przypomniało mi się miejsce pamięci z Belfastu, gdzie na wielkiej tablicy znajdują się zdjęcia osób, które zginęły w zamachach, często przypadkowo, a poniżej wykute w kamiennej płycie widnieją nazwiska i daty. Groza, bardziej namacalna, kiedy się spogląda w te twarze, w oczy. I tam wtedy, i tu teraz. Siedziałyśmy z koleżanką kilka godzin, jedna przed portalem internetowym, druga przed stacją informacyjną w tv. Ale to niczego nie zmieni, że będzie się wiedziało na bieżąco. Mam wrażenie istnienia rzeczywistości alternatywnej, jedna jest taka zwykła, z wszelkimi drobiazgami dnia codziennego, radościami, smutkami plus fizjologia, obowiązki, schemat dnia, przyjemności, stałe problemy do pokonania, i druga - ta z telewizora ale nie tylko. Na Majdan stąd 690 kilometrów.


A w Warszawie życie toczy się jak zwykle, marsz z pochodniami w Dniu Pamięci Żołnierzy Wyklętych, przerwany mecz Legii z Jagiellonią, na deskorolce jakiś koleś w jaskrawym kombinezonie zjeżdża od Bagateli w dół do Ambasady Rosyjskiej, ulicą, kiedy długie czerwone światła na skrzyżowaniu, przybywają kibice Szkockiej drużyny, niektórzy w spódniczkach, na pojutrzejszy meczyk na Narodowym, stelaż od tęczy na Placu Zbawiciela wykopany, niestety nie na stałe, wolałabym drugą palmę (zdanie jak z Joyce'a, niestety pod względem długości, nie jakości). 

Mam wrażenie, że "dzianie się" jest samonapędzające, kiedy się rozhula, ma formę wirującego leja zasysającego wszystko co napotka, karmi się i rośnie.

2 komentarze:

  1. Drżę. Cała drżę, gdy popuszczę wodze wyobraźni, co będzie, gdy...
    I szczerze mówiąc, denerwuje mnie to gadanie w mediach, ale co chwila sprawdzam, jak się sytuacja rozwija.
    Nie czuję się bezpieczna. A lej się kręci...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dosiu, spokojnie. Podkopanie poczucia bezpieczeństwa, to jeden z pierwszych ataków. I tak zawsze trzeba być gotowym na wszystko, teraz może odrobinę bardziej. Lej się kręci, ale jak dziś czytałam, ruchu cząstek nie można przewidzieć, więc może wytracą pęd i znów będzie spokój. Przynajmniej u nas... Tak czy inaczej jakaś fala uderzeniowa dosięgnie każdego, w tej czy innej postaci. Na razie mamy troszkę bardziej niż zwykle zszarpane nerwy.

      Usuń