Tempora mutantur et nos mutamur in illis. Homo sum: humani nil a me alienum puto. Manifesta non eget probatione. Non scholae, sed vitae discimus. Non omnia possumus omnes. Nulla dies sine linea. Nil desperandum. Sapere aude. Nolite timere. Miser, qui numquam miser. Omne ignotum pro magnifico. Cura te ipsum. Si vis pacem para bellum. Concordia res parvae crescunt, discordia vel maximae dilabuntur. Vanitas vanitatum et omnia vanitas. Per scientiam ad salutem aegroti.

poniedziałek, 10 marca 2014

kiedy praca jest pasją


"J. Willard Gibbs jest prawdopodobnie najbardziej utalentowanym i błyskotliwym przedstawicielem tych uczonych, o których większość ludzi nigdy w życiu nie słyszała. Skromny do granic możliwości, prawie całe życie - wyłączając trzy lata studiów w Europie - spędził wewnątrz ograniczonego do trzech bloków obszaru, którego granicę z jednej strony wyznaczał jego własny dom, a z drugiej - kampus Yale University w New Haven, w stanie Connecticut. Przez pierwsze dziesięć lat pracy w Yale nie zadbał nawet, aby pobierać pensję (posiadał niezależne źródło utrzymania). Od 1871 roku, gdy został profesorem Yale, do śmierci w 1903 roku na jego wykłady uczęszczał średnio nieco więcej niż jeden student na semestr. Jego opublikowane prace były trudne do zrozumienia, zwłaszcza że stosował w nich własną notację, która dla niektórych jego czytelników była całkowicie nie do pojęcia, lecz jego publikacje przyniosły światu wiele błyskotliwych i zarazem fundamentalnych odkryć w dziedzinie termodynamiki. W latach 1875-1878 Gibbs opublikował serię artykułów zatytułowanych On the Equilibrium of Heterogeneous Substances, w których sformułował termodynamiczne podstawy - no cóż, niemal wszystkiego." (str. 128)

"Gdyby ktoś chciał zilustrować ideę dziewiętnastowiecznej Ameryki jako krainy nieograniczonych możliwości, trudno byłoby znaleźć lepszy przykład niż życiorys Alberta Michelsona. Urodzony w 1852 roku w Strzelnie na Pomorzu w rodzinie ubogiego żydowskiego kupca, w wieku trzech lat wraz z całą rodziną przybył do Stanów Zjednoczonych. Dzieciństwo i młodość spędził w Kalifornii, gdzie jego ojciec zajmował się handlem w obozach poszukiwaczy złota. Zbyt ubogi, aby zapłacić za studia, Albert przybył do Waszyngtonu i wałęsał się w pobliżu Białego Domu, mając nadzieję, że Ulysses S. Grant zwróci na niego uwagę podczas  swego codziennego spaceru (były takie czasy). Michelson do tego stopnia wkradł się w łaski Granta, że prezydent obiecał zapewnić mu darmowe studia w Akademii Marynarki Wojennej. To tam Michelson uczył się fizyki. Dziesięć lat później, już jako profesor Case School w Clevelandzie, Michelson podjął próbę zbadania i zmierzenia zjawiska zwanego dryftem eteru, czyli hipotetycznego ruchu eteru względem obiektu poruszającego się w przestrzeni. (...) Michelson nakłonił Alexandra Grahama Bella, wynalazcę telefonu, który zdążył już zbić fortunę na swoim wynalazku, aby sfinansował budowę pomysłowego i czułego przyrządu wymyślonego przez samego Michelsona i nazwanego interferometrem, za pomocą którego można bardzo precyzyjnie mierzyć różnice prędkości światła. (...) wraz z Morleyem przez kilka lat wspólnie pracowali nad wymagającym ogromnej precyzji i pracochłonnym eksperymentem, z przerwą na poważne, lecz szczęśliwie krótkie załamanie nerwowe Michelsona. W 1887 roku uzyskali ostateczny wynik, który okazał się zupełnie odmienny od ich oczekiwań. (...) Doświadczenie Michelsona-Morleya dało 'prawdopodobnie najsłynniejszy negatywny wynik w historii fizyki'. W 1907 roku, dwadzieścia lat po swym wielkim odkryciu, Michelson otrzymał Nagrodę Nobla z fizyki jako pierwszy Amerykanin. (...) Mimo wagi swego odkrycia na przełomie stuleci Michelson nadal uważał się za konserwatywnego fizyka i podobnie jak większość z nich sądził, że koniec nauki jest bliski, a pozostało jedynie 'dodanie kilku wieżyczek i poprawienie kilku dachówek', jak ujął to autor artykułu w Nature." (str. 130-131)

"Kolejny przełom - i zarazem świt nowej ery - nastąpił w 1905 roku, gdy w niemieckim czasopiśmie fizycznym Annalen der Physik ukazała się seria artykułów młodego szwajcarskiego urzędnika, który nie miał żadnej uniwersyteckiej afiliacji, nie miał dostępu do laboratorium ani do żadnej biblioteki oprócz podręcznego księgozbioru urzędu patentowego w Bernie, gdzie pracował jako ekspert patentowy trzeciej klasy (podanie o awans do klasy drugiej zostało właśnie odrzucone). Nazywał się Albert Einstein i w tym jednym bogatym w wydarzenia roku 1905 wysłał do Annalen der Physik pięć artykułów, z których trzy, według C.P. Snowa, 'należały do największych w historii fizyki'. W jednym z nich analizował zjawisko fotoelektryczne w ramach nowej teorii kwantów Plancka, w drugim poruszenia drobnych cząstek zawiesiny (zwane ruchami Browna), w trzecim sformułował szczególna teorię względności. Pierwsza praca, w której wyjaśnił naturę światła (co między innymi utorowało drogę do wynalazku telewizji) przyniosła autorowi Nagrodę Nobla. Druga dostarczyła dowodów na istnienie atomów, co nawet wtedy stanowiło jeszcze przedmiot debaty. Trzecia zmieniła świat." (str. 132)

Bill Bryson "Krótka historia prawie wszystkiego" (A Short History of Nearly Everythingin), Zysk i S-ka 2006, przełożył Jacek Bieroń

6 komentarzy:

  1. Zacznę mieć nadzieję, że spędzając swoje życie całkowicie oddane dla dobra rodziny, odkryję Amerykę Miłości :)

    Ciekawe historie. Uwielbiam pozytywnych pasjonatów!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dorotko, a ja uwielbiam ludzi pozytywnych i uwielbiam pasjonatów, połączenia mnie rozbrajają.

      Amerykę ciągle odkrywamy, codziennie jakąś inną, a czasem i po kilka dziennie ;) Życie jest takie tajemnicze, nieodgadnione, nieodkryte, nie wiadomo, ile jeszcze nam pokaże swoich odsłon. Rodzina to jest to, każda "gałązka", każde "piórko" dodane do gniazda rodzinnego zaprocentuje wielokrotnie.

      Usuń
  2. Coraz bardziej mnie zadzwiasz - piszesz takiego bloga, a interesujesz się zupełnie odmienną dziedziną - fizyką :) Ale prawda, że geniusze w rodzaju Gibbsa za życia często bywają niezrozumiani...świat poznaje się na nich dopiero po ich śmierci...

    Odcinek drugi Sherlocka bardzo trzymający w napięciu. Ta cała Generał Shen i ten jej tajemniczy przełożony (czyżby Profesor Moriarty matematycznej sławy? :) ). A jego mina jak dawał sekretarce tę chińską spinkę za 9 milionów - bezcenna :)
    Ponadto jakoś nie przypominam sobie, aby Watson przed Mary kogoś miał...a tu proszę, randka! I to od razu we troje! :D

    O recenzję odcinka trzeciego będę musiał poprosić Ciebie - może mnie nie być w niedzielę w domu...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Drogi Petrusie Celcie, fizyka to skutek uboczny Sherlocka. Sherlock ---> Benedict ---> "Hawking" ---> fizyka. Poza tym cytowana książka jest tak wyśmienicie napisana, że nie sposób się oderwać, a ja mam potrzebę podzielenia się najlepszym co do mnie przychodzi.

      Ponadto, czy blog musi być monotematyczny? Piszę o wszystkim, co mnie akurat interesuje, teraz padło na fizykę i to od Was zależy czy czmychniecie stąd gdzie pieprz rośnie :)

      Jest jeszcze kwestia konsiliencji. W tę stronę z pewnością będziemy podążali, jak i mój blog.

      Dziękuję za wrażenia serialowe :) Ten odcinek z pewnością był najsłabszy ze wszystkich 9 części, teraz rollercoaster wjeżdża wysoko i się zacznie. Absolutnie wykluczone, byś nie obejrzał trzeciego odcinka. Może nagraj?

      Usuń
    2. Teraz rozumiem :)

      Podziwiam osoby takie jak Ty, które potrafią tak zgrabnie łączyć zupełnie różne dziedziny. I dzięki Bogu, że blog nie jest monotematyczny! To najgorsze, co by się każdemu ciekawemu blogowi przytrafić :)

      Poza tym, czemuż miałbym zwiewać gdzie pieprz rośnie, skoro mi się tu podoba? :)

      A na ten trzeci odcinek nic nie poradzę, nagrać nie dam rady. Jeśli wszystko się uda, w przyszłym tygodniu na Polance dowiesz się wszystkiego :)

      Pozdrawiam!!

      Usuń
    3. No to, żeby się udało!

      Usuń